poniedziałek, 25 listopada 2013

Epilog

                           Ból przeszywa mi czaszkę. Chcę krzyknąć, ale nie jestem w stanie. Ostatnie łzy wypływają spod moich powiek i już po chwili wszędzie jest ciemność. Nagle wszystko zastępuje krew, stanowiąca jedynie tło. Trybuci wyrastają na około mnie. Ich ręce obdarte ze skóry i mięsa bezczelnie dotykają mojego ciała. Strach przepełnia mój umysł. Chcę uciec, ale nie mogę. Nagle czyjeś ramiona otaczają mnie z każdej strony. Podnoszę wzrok i rozpoznaję Cato. Bez zastanowienia przytulam się do niego i chowam twarz w jego szyję. Po sekundzie czuję okropny smród. Odrywam głowę, aby spojrzeć w niebieskie, niczym morze, oczy, ale zamiast nich moim oczom ukazuje się czaszka z resztkami mięsa. Robię krok w tył i upadam. Nie uderzam o jednak o ziemię, tylko spadam i spadam w dół. Gdy moje ciało ląduje na miękkim materacu, nie mam pojęcia co się dzieje. Dopiero trzask zamykanej klapy, uświadamia mnie, że leżę w trumnie. Walę rękami o ściany i wieko, ale nic się nie rusza. Otaczająca ciemność zaczyna napierać na moje ciało. Zapiera oddech, a ja mimo wszystko czuję się szczęśliwa.



And stopped it
From end to beginning
A new day is coming
And I am finally free



__________________________________________________________
Wszystkie pożegnania pozostawiam na filmik, bo nie dam rady opisać tego wszystkiego za pomocą klawiatury :)
P.S. Jeśli chcecie, abym założyła bloga o Clato, ale opisując ich wspólne (dorosłe) życie w Dwójce, to niech min. dwie osoby napiszą w komentarzu "ja :D"


Rozdział 33

                          Strzepując ziemię ze spodni, podnoszę powoli głowę, gotowa ujrzeć martwego Tresha. Jego bezwładne ciało leżące na brunatnej ziemi, najlepiej z odciętą głową. Zamiast niego w kałuży krwi mogę rozpoznać dość ciemne i brudne włosy Marvel'a oraz jego śnieżnobiałe zęby, tym razem udekorowane małymi plamkami. W miejscu lewego oka, wystaje nierówna gałąź, jednak nie mogłaby być przyczyną jego śmierci. W takim razie co? Co spowodowało, że Jedynka leży martwy, bez jakichkolwiek innych obrażeń? I wtedy to zauważam. Jakieś dziwne fioletowe kwiaty, które urosły dokładnie na około jego umięśnionego ciała. Nie znam ich, a ilość rodzai roślin w moim domowym ogródku jest niezliczona. Czyżby? Nie, one nie byłyby w stanie. A może jednak. Dodatkowa osoba z głowy, myślę.Po kilku niezwykle krótkich sekundach, zdaję sobie sprawę, że jeśli on nie żyje, a została Jedenastka to...
- O nie. - szepczę, a mój wzrok niemal natychmiast wyszukuje w otoczeniu ostatnich żyjących trybutów, najpewniej złączonych w walce.
Wreszcie ich widzę. Dwa potężne ciała połączone w jedno, w jedynym i takim samym celu. Zabijaniu. Srebro broni oślepia mnie przy każdym ruchu. Słońce grzeje coraz mocniej, a może tylko ta się wydaje? Przez kilka minut tylko stoję i obserwuję bijatykę, ale gdy ciemnoskóry nastolatek rzuca Cato o drzewa jak zwykłą lalkę, ruszam biegiem. Z każdym krokiem zmuszam swoje ciało do większego wysiłku, co niemal boli. Mój oddech przyśpiesza, a serce bije z potrójną siłą. Muszę mu pomóc. Nie mogę pozwolić, by Cato zginął. Nie zwracam zbytniej uwagi na hałas wydobywający się spod moich butów. Liczy się tylko jedno. Żyje blondyna. Nóż jest niemal przy szyi Tresh'a, gdy jego silne ramie odpycha mnie na bok. Uderzam głową w twardą ziemię i moją czaszkę przepełnia palący ból. Mam ochotę zwinąć się na skrawku areny, gdzie wylądowałam, ale nie mogę okazać słabości i pozwolić chłopakowi tak szybko się mnie pozbyć. Wstaję  na równe nogi, jednak trudno jest mi utrzymać się w pionowej pozycji, gdyż przez chwilę moje ciało nawiedzają mdłości. Pusty żołądek nie poprawia mojej sytuacji. Powstrzymując wymioty robię kilka kroków w stronę zagrożenia i wtedy potężny nastolatek odwraca się w moją stronę. Podnoszę głowę, aby móc spojrzeć w jego duże, ciemne oczy. Paraliżuje mnie strach, ostrze wypada z dłoni. nie mogę  się ruszyć. Dokładnie tak jak w moich snach. Stopy mam wrośnięte w ziemię, niczym korzenie starego drzewa. Powietrze opuszcza moje płuca z głośnym świstem. Dłoń Jedenastki zaciśnięta na broni i opada w moją siostrę, gdy czyjeś ciało wpada między nas. Rzucam się na bok i słyszę jakiś krzyk. Instynktownie moja głowa odwraca się w kierunku źródła dźwięku.
- Nie! - wrzeszczę, ile mam sił.
Moje serce rozpada się na kawałki, gdy przebite ciało Cato ląduje na ziemi. Już nie mam nikogo kto naprawdę mógłby mnie utrzymać przy życiu. Kto mógłby mnie zrozumieć. Rzucam się na niedoszłego napastnika. Nieważne czy zginę czy nie. Nic mi nie zostało. Pokonuje te kilka metrów w ciągu paru sekund i po chwili przewalam zaskoczonego chłopaka na ziemię. W tle rozbrzmiewa huk armatni, a ja wiem, że Cato już odszedł. Zaciskam blade ręce na szyi przeciwnika i czuję, jak po policzku spływają zimne łzy. Łzy straty, smutku, zrezygnowania. Wszystko odeszło. Nieświadomie powoli odpuszczam uścisk, moje ciało przeszywają spazmy bólu. Nie fizycznego, choć jest na tyle silny, że nie ma żadnej różnicy. Wydostanie się spod mojego ciężaru nie zajmuję dużo czasu dla chłopaka. Gdy siada na mnie, czuję, że jego masa zaraz połamie mi kości.
- To za Rue. - mówi wściekły.
Zamykam oczy, aby nie musieć patrzyć na oczy przepełnione furią i chęcią zemsty.
__________________________________________________________
Czy potrzeba jakiegoś uzupełnienia?

niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział 32

                         Uspokajam oddech i z uśmiechem przyglądam się przerażonej i zarówno wkurzonej Katniss. Wreszcie mam to co chciałam od początku. Jej ciało pod sobą i możliwość podjęcia decyzji na temat jej dalszych losów. Jej spięte mięśnie tylko dodają mi pewności siebie. Jest starsza i wyższa, jednak nie ma żadnego pojęcia o walce. Nie ma żadnych szans. Nie zwracając uwagi na chłopaków, starających się  wykończyć Jedenastkę, wyciągam ostatnie ostrze jakie mi zostało. Powoli przejeżdżam nim po zakrytym materiałem brzuchu Everdeen.
- Taka słaba. - szepczę na tyle głośno, że każda wypowiedziana litera dociera do jej ucha. - I bezbronna. Aż mi Ciebie żal.
Mięśnie szesnastolatki napinają się przy każdym dźwięku wydobywającym się z mojego gardła, a ja nie jestem pewna co czuję. Unieruchomiłam ją, coraz bardziej zbliżam się do wygranej, powinnam być szczęśliwa, a jednak nie jestem. Tyle trenowałam, aby stać się niezwyciężoną, aby zabijać bez zarzutów sumienia, a teraz nie umiem się ich wyzbyć. Maska nałożona na moją twarz nie chce zniknąć, mimo że uczucia biorę górę nad zdrowym rozsądkiem. Ostrze ciąży mi w dłoni. Mimo tego podnoszę je do góry i znaczę na czole Katniss znak. Idealne odzwierciedlenie broszki kosogłosa, którą ma przypiętą na kurtce nawet w tej chwili. Przejeżdżam wolną dłonią po czystym złocie z lekką zazdrością.
- Czy ty go kiedykolwiek kochałaś? - pytam już głośniej.
Niech się przyzna. Niech powie na oczach całego Kapitolu, a nawet Panem, że nigdy go nie kochała.
- Tak. - charcz, choć moje dłonie nie są zaciśnięte na jej gardle.
Nie wytrzymuję i uderzam ją rozprostowaną twarzą w, już wcześniej zaczerwieniony od wysiłku, policzek. Słyszę chudy plask i delikatne mrowienie bólu na skórze, ale nie zwracam na to uwagi.
- Nie kłam.- mój głos jest zimny i żądny prawdy.
Nie pozwolę, aby po jej śmierci cały Kapitol sądził, że z jej strony miłość do Peety Mellark'a, była szczera. Ta mała suka nie miała prawa go kochać. Widać to było w jej zachowaniu. Nawet nie pomyślała o nim, gdy uciekała podczas krwawej bitwy przy Rogu Obfitości. Nagle jej ślina oślepia mnie, a wściekłość wyrzuca z mojego umysłu jakiekolwiek wyrzuty z sumienia. Jednym sprawnym ruchem wbijam jej nóż w ramię, omijając kości, aż słyszę jej krzyk. Wycieram rękawem ślinę i przybliżam się do jej twarzy, tak blisko, że nasze usta niemal się stykają.
- Gadaj, albo będę cię torturować, póki nie wykrwawisz się na śmierć. - wypuszczam słowa przez mocno zaciśnięte zęby. - I tak już nie wrócisz do swojej nic nie wartej siostrzyczki.
- Nie kochałam go, nigdy. - szepcze między jękami bólu.
Dłonią ściskam jej policzki i ustawiam jej głowę tak, aby patrzyła prosto na mnie.
- Zuch dziewczynka. - oceniam i wbijam nóż w drugie ramię szesnastolatki. - Nie sądzisz, że lepiej byłoby patrzeć na śmierć siostrzyczki, niż samej teraz leżeć na tej ziemi?
Między nami zapada cisza.
- Dla mnie to bez znaczenia, bo nawet gdyby była tu zamiast Ciebie to zginęłaby z mojej ręki, tak jak ty. - dodaję, gdy nie słyszę od brunetki żadnej odpowiedzi.
Jak na dowód swoich słów ostrze zatapia się lekko między skórą jej policzków, a na światło dzienne wypływa strużka czerwonej krwi.
- Jesteś potworem. - głos jej się łamie, gdy wypowiada te dwa, błędne, ale też ostatnie słowa.
Już po chwili z jej gardła wypływa morze czerwonej mazi, a waleczne dotąd spojrzenie, zabiera pustka. Wreszcie jest martwa, a całe Panem wie, że nie kochała Kochasia. Powoli podnoszę się z jej bezwładnego ciała, dołączając jej imię do listy moich ofiar.
_____________________________________________________
Już wiadomo, że Katniss nie wygra...macie jakieś przypuszczenia kto zostanie zwycięzcą?

wtorek, 19 listopada 2013

Rozdział 31

                         Tresh, Katniss, Marvel, Cato i ja. Ostatni żywi trybuci. Trzech zawodowców, a w tej grupie ja. Zaszłam dalej, niż wcześniej myślałam, a teraz... Teraz stoję tutaj, oparta o brązową korę, wielkiego drzewa, przyglądając się jak moi sojusznicy opracowują  plan. Powinnam im pomóc, ale jedyna rzecz jaka się teraz mnie interesuje, obejmuje decyzję odłączenia się od grupy. W końcu nie mogę do końca pozostać z nimi. To oznaczałoby śmierć, najpewniej moją.
- Kogo pierwszego zdejmujemy? - strzelam prosto z mostu i widzę jak mięśnie Cato się napinają.
- Od półgodziny wszystko powtarzam. - jego głos jest lodowaty, niemal czuję jak dreszcze na moim ciele. - Czy choć raz możesz mnie posłuchać?!
Wpatruję w blondyna. Jego oczy przepełnione wściekłością, przypominają mi nasze pierwsze spotkanie. Jak dużo się od tamtego czasu zmieniło.
- A ty możesz przestać wszystkim rozkazywać? - jestem zirytowana i wkurzona, jednak nie pozwalam sobie na jakikolwiek wybuch. - Może wtedy szybciej to wszystko skończymy?
Jego silne dłonie zaciskają się na moich ramionach z taka siłą, że nie dam rady się nawet ruszyć. Ból ogarnia moje ciało, a ja się nawet nie ruszam, tylko czekam na jego krok. Nagle mnie puszcza.
- W taki razie, rób co chcesz. - mówi tonem pozbawionym uczuć. - Ale my idziemy wykończyć Jedenastkę.
***
                          Ukryta za wielkim kamieniem, wysłuchuję kroków na granicy zboża. Woda powoli moczy mi bluzkę, a chłód wywołuje gęsią skórkę z każdym podmuchem lekkiego, zimnego wiatru. Nie mam pojęcia jak długo już sterczę w tym samym miejscu, gdyż słońce nie ruszyło się z miejsca nawet o milimetr. Najpewniej organizatorzy chcą, aby każdy miał równe szanse. Nagle do pełnej gotowości przyzywa mnie głuchy trzask łamanej gałęzi. Ledwo słyszalny, jednak w takiej ciszy, bez problemu można wychwycić, z którego miejsca areny dochodzi. Dokładnie zza moich pleców. Wszystkie mięśnie ukryte pod moją skórą naprężają się, a nogi automatycznie przygotowują się do działania. Spoglądam w prawo i napotykam wzrok Marvel'a. Chłopak niezauważalnie kiwa głową, a wtedy oboje wstajemy i wychodzimy z ukrycia. Cała  trójką zachodzimy drogę dla Tresh'a. Stoimy w takiej samej odległości od siebie, jednak widać, że to Cato i Marvel'a najbardziej obawia się chłopak. Może to nawet dobrze. Jeśli mnie nie doceni, to ja mogę być jego najgroźniejszym przeciwnikiem. Nawet nie zauważam, kiedy rozpoczyna się walka. Uderzenie miecz o sierp, mobilizuje mnie do działania. Wyjmuję ostrze i czekam z pełnej gotowości. Jedenastka sprawnie odpycha ataki chłopaków i nieświadomie cofa się w moją stronę. A ja tylko na to czekam. Sierp coraz częściej przerywa powietrze w celu uszkodzenia czyjegoś ciała. A ja powoli podnoszę jedną rękę do góry i juch chcę opuścić ostrze noża, aby przebić tętnice nastolatka, gdy czyjeś ciało uderza o mnie z całej siły. Spotkanie mojego biodra z ziemią nie jest wcale przyjemne. Na ślepo wodzę rękoma, gdy nagle czuję włosy, które wplątały się między moje palce. Wykorzystuję to i po sekundzie, już jestem na górze, przyglądając się  wykrzywionej w bólu twarzy Everdeen.
______________________________________________________
Opowiadanie drastycznie zmierza ku końcowi, więc proszę Wam o przesyłanie pytań, na które mam odpowiedzieć na:
- e-mail: cloveleland@gmail.com
- gg: 48382105
- w wiadomości prywatnej na moje konto na facebook'u,
- bądź na numer telefonu: 602220706.
Zakładam jeszcze dwa normalne rozdziały i epilog, a później oczywiście filmik :)
Mam nadzieję, że rozdział się spodoba. Pamiętajcie, że opinie mile widziane.

czwartek, 14 listopada 2013

Rozdział 30

                        Szok jest na tyle wielki, że nie zauważam cienia kryjącego się wśród drzew. Nie jestem świadoma obecności, innego człowieka, oprócz moich towarzyszy, póki srebrna strzała nie przecina powietrza kilkanaście centymetrów od mojej głowy. Momentalnie odwracam głowę, jednak wiatr, najwyraźniej dzieło organizatorów, utrudnia mi zobaczenie czegokolwiek. Podmuchy powietrza wyciskają mi łzy z oczu, mimo to stawiam pierwszy krok ku źródle zagrożenia. Każdy ruch spotyka się z coraz większym oporem. Drzewa wyginają się niemal do ziemi, i wtedy udaje mi się dostrzec kruczoczarne włosy. Nie jestem w stanie stwierdzić do kogo należą. Nagle w jednej sekundzie wszystko cichnie, wiatr ustaje, a ja ruszam biegiem. Wpadam między drzewa i rozglądam się wokoło. Krótkie mignięcie wskazuje mój cel. Instynktownie wydłużam krok, aby zwiększyć swoje tempo. Gałęzie biją moje ciało, pozostawiając na skórze różowe ślady. Mózg ledwo to rejestruje, gdyż po chwili nerwy wysyłają mu inny sygnał. Inne źródło bólu. Ciało niedawnego zamachowca. Turlamy się po brunatnej ziemi, póki moje plecy nie zderzają się z twardą i dość ostrą korą jednego z drzew. Dziewczyna wyciąga strzałę ze srebrnego kołczanu, którego powierzchnia odbija delikatne światło księżyca. Nie mam pojęcia po co jest jej broń, której nie może użyć z tak bliska. I rozumiem jej działanie dopiero po chwili, gdy twardy i zaostrzony grot rozrywa skórę mojego ramienia. Nie myśląc o swoim działaniu, wykręcam rękę i z całej siły uderzam dziewczynę w kark, tym samym jednym ruchem, unieszkodliwiając ją. Bezwładne ciało opada na mnie, a ja wykorzystuję swoje umiejętności, aby usiąść na nieprzytomnej dziewczynie. Zachowywała się jak prawdziwy zawodowiec, mimo że nim nie była. Jestem tego pewna, choć nie umiem określić, który dystrykt jest domem, w którym czekała na jej powrót rodzina. Tak szkoda mi ją zabijać, bo bardziej zasługuje na zwycięstwo ode mnie. Jednak tym światem rządzą brutalne zasady.
***
                         Z kołczanem na plecach i łukiem w ręce, wchodzę na polanę upstrzoną w krwią. Centralnie na środku pali się wielkie ognisko, a wśród płomieni dostrzegam ciała. Ciała niedawno jeszcze żywych osób, które były jak ja, teraz to tylko kości otoczone przez poparzoną skórę i usta, wołające o pomoc, mimo że nie czuja bólu. Nerwy już dawno przestały cokolwiek odczuwać, jednak sama świadomość tak okrutnej śmierci, jest przerażająca. Bez słowa podchodzę do płomieni, choć najchętniej uciekłabym jak najdalej od tej przerażającej sceny. Chłopacy przyglądają mi się, jakby czekali na słowa wyjaśnienia, mojego nagłego zniknięcia i pojawienia z bronią, która jeszcze niedawno nie należała do nas. Ja mam jednak inny plan, w którym nie ma punktu mówiącego o naszej rozmowie. Nie mam zamiaru rozmawiać z potworami, choć sama jestem jednym z nich. Czasami zastanawiam się czy przypadkiem nie jestem jednym z tych okropnych zmieszańców. W celu odegnania tych myśli, rzucam łuk z kołczanem w ognisko. Ogień momentalnie otacza broń, a ja bez słowa odwracam się na pięcie i idę w stronę drzewa, aby ukryć się w jego cieniu i mackach mgły.
***
                          Mimo chęci jak najszybszego zakończenia gry, nie mam najmniejszej ochoty, aby ruszać się z objęć z upiornej, delikatnej mgły. Otoczona przez jej macki czuję się kompletna. Na tyle, że dopiero odgłosy ptaków budzących się do życia, wyrywają mnie z niebezpiecznej krainy rozmyślań. Czas ruszyć dalej. Czas zabijać. Czas stać się potworem, mimo że wcale nie chcę nim być.
________________________________________________________
Tym razem zrezygnowałam z dialogów, aby lepiej ukazać coś co chciałam przekazać. Zauważyłam, ze pojawiły się obawy o zawieszenie bloga. Spokojnie, nie musicie się martwić. Dokończę Clove, a w oczekiwaniu na kolejne rozdziały zapraszam Was na mojego drugiego bloga

sobota, 2 listopada 2013

Rozdział 29

                       Narzucając plecak na ramię, przyglądam się jak chłopacy gaszą rozpalone ognisko. Od incydentu z pocałunkiem, nikt się nie odezwał. Cisza powoli stawała się upiorna. Podniosłam głowę w stronę ostatnich promieni słońca i zacisnęłam dłoń na noktowizorze. Tak bardzo chciałam już wrócić do domu, ale też nie chciałam ponownie wejść do lasu. Zirytowana swoją niepewnością jęknęłam.
- Idziemy. - donośny głos Cato przywołał mnie do porządku. - Zaraz się ściemni.
Bez słowa ruszam w stronę blondyna, odwróconego do mnie plecami. Czuję na sobie palący wzrok Marvel'a, a następnie jego ciało obok mojego i silną dłoń na moim biodrze. Jednym ruchem wyrywam się z jego uścisku z obrzydzeniem. Jak on w ogóle myśli, że może próbować mnie dotknąć? myślę. Niemal mogę wyczuć krew odpływającą z, zaciśniętych w pięści, dłoni. Wymijając Cato wchodzę do lasu. Niech nie myśli, że mu się upiecze, za to jak mnie potraktował. Tym razem to ja się pobawię.
                                                                            ***
Księżyc już dawno zastapil miejsce słońca, a my wytrwale podążaliśmy dalej. Z każdym krokiem coraz bardziej zagłębialiśmy się w las. Tylko dzięki noktowizorom udawało mi się, nie zaczepić o nic i nie upaść twarzą w wilgotną ziemię. Od godziny chodziliśmy po lesie i nie znaleźliśmy żadnej ofiary. Dopiero krzyk dochodzący 500 metrów od nas, dał nam nadzieję. Każdy krok w stronę miejsca, skąd pochodził odgłos, przybliżał nas w stronę możliwej ofiary i tym samym w stronę powrotu do domu. Nie byliśmy jednak przygotowani na to co zobaczyliśmy.
                                                                            ***
Ledwo dotarliśmy na polanę, a ja już chciałam z niej uciec. Kawałki ciała jakiegoś trybuta walały się po całej trawie. Serce wyrwane z klatki piersiowej barwiło mi buty. Poczułam jak wszystko co dotąd zjadłam podchodzi do gardła. Nieraz widziałam martwe zwierzęta i ludzi, ale ten widok był okropny.  Poczułam mdłości, ale starałam się tego po sobie nie pokazywać. W końcu jakby to wyglądało. Zawodowiec wymiotujący na widok rozszarpanego ciała. Takie zachowanie nie poprawiłoby mojego wizerunku w oczach mieszkańców Kapitolu. Przybierając maskę bezinteresowności pierwsza ruszyłam do przodu. Zdziwienie chłopaków bez problemu można było wyczuć w powietrzu. Przemierzając polane, szukałam jakiejś wskazówki w jaki sposób zginęła ofiara i kim mogła być.
- Robota zmiecha. - dobiegł mnie zza pleców głos Cato.
Zmiechy. Ohydne kreatury Kapitolu, wyhodowane w ich zaawansowanych laboratoriach. Czasami używaliśmy ich na zajęciach polowych w lesie otaczającym Drugi Dystrykt. Mogły przyjmować najróżniejsze kształty. Ja jednak spotkałam się jedynie z ogromnymi, zdeformowanymi psami oraz ptakami. Mimo różnicy w wyglądzie wszystkie z nich cechowała niezwykle silna żądza krwi.
- Sądzisz, ze są jeszcze w okolicy? -bez mojej zgody moje usta się poruszyły.
Wlepiam wzrok w  chłopaka. Oboje mieliśmy nadzieję, że już dawno stąd odeszły, jeśli jednak nie, to byliśmy w ogromnych tarapatach. Zmieszańce mają to do siebie, ze cechuje je nie tylko niezwykła brzydota i siła, ale również trud odebrania im  życia. Dlatego podczas ćwiczeń polowych starałam się ich unikać jak ognia.
- Patrzcie kogo załatwiły. - głos Marvel'a wyrwał mnie z zamyślenia.
Chłopak w jednej z rąk trzymał głowę. Blond włosy okalające twarz zostały po części wyrwane, ale i tak bez problemu można było zorientować się kto został ofiarą kreatur. Głowa oraz resztki rozszarpanego ciała należały do Peety Mellark'a.
___________________________________________________________
Wybaczcie wszelkie błędy, ale jestem na telefonie i nie jestem w stanie wszystkiego dopilnować. Przepraszam, ze tyle czekaliście, ale powoli tracę wenę i chęci do pisania Clove. Nie mówię, że zawieszam, bo tego nie zrobię, ale notatki mogą pojawiać się, troszkę rzadziej. Mam tu na myśli termin 1-1,5 tyg na jeden rozdział.

wtorek, 22 października 2013

Rozdział 28

                          Ze snu wyrwał mnie wkurzony głos Clove. Dziewczyna stoi naprzeciw Marvel'a z nożem przyłożonym do jego gardła. Wstaję powoli, a ubranie szeleści cicho, jednak na tyle głośno, by brunetka mnie usłyszała. Odwraca się i nagle jej oczy są wlepione we mnie.
- Co tu się dzieje? - pytam pogrążony jeszcze w fazie snu.
Clove przygląda mi się uważnie, a ja wiem, że co tu nie gra. Gdyby wszystko było w porządku, nie zastałbym takiej sceny.
 - Nic. - mówi spokojnie. - Sądziłam, że ktoś się skrada.
Wiem, że próbuje coś przede mną ukryć. W innych okolicznościach bym naciskał, ale nie dzisiaj. Nie teraz. Jestem pewien, że w końcu powie mi prawdę. Dziewczyna marszczy brwi, jakby chciała się mnie spytać "Co jest?".
                                                                               ***
                           Napełniam bidony wodą, abyśmy bez problemu mogli w nocy wyruszyć na polowanie. Musimy jak najszybciej wytropić i zabić przeciwników. Albo my to zrobimy, albo Kapitol, a to może mieć tragiczne skutki, nawet dla nas. Gdy naczynia są napełnione po same brzegi, przenoszę się pod Róg, aby spakować je do plecaków. Nigdzie nie widzę Clove, ale zestaw noży leży na ziemi, więc nie uciekła. Oby. Do każdej z trzech toreb pakuję po 2 bidony. Jedzenie postanawiam wpakować do jednego z nich. W drugim będzie broń, a w trzecim reszta potrzebnych rzeczy. Zapinając zamek błyskawiczny, kątem oka zauważam jak Marvel podchodzi do mnie z chytrym uśmiechem. Staje w miejscu wpatrzony we mnie.
- Już wiem co widzisz w Clove. - mówi zbyt pewny siebie, aby miała być to przyjacielska pogawędka. - Dziewczyna nieźle całuje.
Moje ręce zatrzymują się na chwilę w jednym miejscu, aby w następnej sekundzie, opaść na uda. Bez pośpiechu podnoszę się z ziemi i staję naprzeciw Jedynki.
- Co? - pytam bez emocji .
- Nie mówiła Ci o tym jak w nocy mnie pocałowała? - pyta, udając zdziwienie. - Muszę Ci przyznać, że powinieneś wybrać wierniejszą panienkę.
Złość przepełnia moje ciało. Jak on śmie tak mówić o Clove? Mam ochotę odciąć mu głowę, ale wiem, że w tej chwili to nie będzie dobre rozwiązanie.
- Clove!. - krzyczę. - Clove!
Nie wiem ile mija, zanim dziewczyna zjawia się u mojego boku, ale dla mnie wydaje się to wiecznością.
 - O co chodzi? - pyta, a jej głos sprawia, że moje mięśnie jeszcze bardziej się napinają.
Moje oczy spotykają jej, a moja ręka zaciska się na jej przegubie. Nie zważając na siłę włożoną w ciągnięcie dziewczyny za sobą, kieruję się w stronę gęstych drzew i krzewów. Wreszcie zatrzymujemy się skrywani przez ich cienie. Przyciskam ją do drzewa.
 - O co chodzi? - powtarza swoje pytanie.
- Czy ty...-mój głos się łamie. Tak trudno wypowiedzieć te słowa. - pocałowałaś go?
 - Co? - Clove jest zdecydowanie oszołomiona - Ja? Jego? W życiu!
Jej słowa pozwalają mi w końcu odetchnąć. Czuję jak naprężone dotąd do granic możliwości mięśnie, chętnie się rozluźniają. Moja dłoń instynktownie kieruje się w stronę jej uda. Moje wargi odnajdują jej usta. Czuję jak pod moim dotykiem, jej działo powraca do życia. Podnoszę ją lekko do góry, ona oplata mi nogi na wysokości pasa. Z każdym pocałunkiem, od nowa odkrywam jej ciało. Delikatne dłonie wplątują się w moje włosy, a wtedy odrywam na chwilę usta od jej ciepłego, pachnącego lasem karku.
 - To dobrze. Powinnaś pamiętać czyja jesteś. - mówię cicho.
Nasze wargi łączą się w jeszcze brutalniejszym pocałunku, a moja dłoń ostatni raz bada jej plecy. Po chwili przytomnieje i bez większych chęci odrywam się od niej. Bez słowa odwracam się i udając brak emocji idę przed siebie. Widzę, jak Marvel przygląda mi się, siedząc przy rogu. Nagle garść małych kamieni, uderza o moją głowę. Wiedząc kto jest sprawcą tej niespodzianki, śmieję się cicho. Możliwe, że po raz ostatni. W końcu zostało już tylko 9 trybutów, a  to oznacza brak czasu na jakiekolwiek zadowolenie.
__________________________________________________________
Łał...to jest rozdział, napisany przeze mnie najszybciej ze wszystkich. Właśnie siedzę w szkole i powinnam się zajmować gazetką szkolną, ale to mi się bardziej uśmiecha. Jak widzicie rozdział jest z perspektywy Cato. Doskonale sobie zdaję sprawę, że to historią Clove, ale uznałam, że muszę to opisać z punktu widzenia naszego blondyna.
Do kochanej hejterki:
Czytając Twoje komentarze, chciało mi się śmiać. Jeśli uważasz, że pani Collins wyśmiałaby moją wersję to może założę angielską wersję bloga i wtedy zobaczymy? A póki co, jeśli chcesz mi coś powiedzieć to zapraszam na priv, a nie do komentarzy. To tyle, jeśli chodzi o Ciebie.

czwartek, 17 października 2013

Rozdział 27 cz.III i ostatnia :)

                         Stoję jak oszołomiona, nie widząc, ani nie słysząc nikogo oprócz Marvel'a. Jak śmiał? Jak mógł mnie pocałować? Przecież nie dawałam mu żadnych sygnałów! A może jednak dawałam? Nie. Tylko byłam dla niego miła, aby zdenerwować Cato i zrobić wszystko, aby chłopak nie pozabijał nas w nocy. Czy on naprawdę musiał to tak zrozumieć? Dlaczego chłopacy potrafią być tak irytujący?
- Co to - pytam ukrywając zdezorientowanie maską wściekłości. - miało znaczyć?
On jedynie uśmiecha się wrednie. Stoi zadowolony z siebie, a ja mam ochotę butem zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy.  Podchodzę do niego powoli i przykładam końcówkę noża do jego jabłka Adama.
- Jeszcze jeden taki ruch - cedzę - a pożałujesz, że trafiłeś na arenę w tym roku.
Jakiś ruch za mną, nakazuje mi się odwrócić. Cato obudził się. Ciekawe ile usłyszał.
- Co tu się dzieje? - najwyraźniej nic.
Przez chwilę szukam wymówki.
- Nic. - mówię. - Sądziłam, że ktoś się skrada.
Blondyn patrzy na mnie uważnie. A ja uśmiecham się i marszczę brwi, jakby w niemym pytaniu.
                                                                               ***
                          Uderzam piętą o róg, starając się zająć czymś umysł. Noży nie chcę dotykać, bo przypominają mi Marvela i pocałunek. Zrezygnowana  przesuwam jedną ze skrzyni i wdrapuję się na dach konstrukcji. Opadam na plecy i zamykam oczy. Czuję jak delikatne promienie powoli wypełniają moje ciało. Wreszcie mogę odpocząć nie czując na sobie wzroku żadnego z chłopaków.
- Clove! - słyszę jak ktoś mnie woła. - Clove!
Poirytowana szybko podczołguję się do krańca budowli i rozglądam się po łące. Widzę jak Marvel i Cato stoją naprzeciw siebie. Blondyn napina mięśnie i to wystarczy, abym się domyśliła, że coś jest nie tak. Zwinnych ruchem zeskakuje, a lądując opieram się ręką o ziemie. Ciekawa, ale i niepewna podchodzę do nich.
- O co chodzi? - pytam.
Niebieskie jak ocean oczy wpatrują się we mnie uporczywie. Nagle palce chłopaka zaciskają się na moim ramieniu z taką siłą, że chcę go zmusić do poluzowania uścisku, ale moc z jaką ciągnie mnie w stronę drzew. Gdy tylko opiera moje plecy o drzewo, mogę odetchnąć.
- O co chodzi? - powtarzam swoje pytanie.
- Czy ty...- głos Catona łamie się. - pocałowałaś go.
- Co? - pytam oszołomiona. - Ja? Jego? W życiu!
Po moich słowach chłopak lekko się rozluźnia. Jego dłoń ląduje na moim udzie, a usta łączą się z moimi. Pod wpływem jego dotyku rozpływam się. Czuję się tak cudownie, kiedy moje nogi oplatają jego biodra, a wargi chłopaka rozpoczynają wędrówkę po mojej szyi. Dłonie zatapiam w jego włosach, a wtedy czuję jego oddech przy uchu.
- To dobrze. Powinnaś pamiętać czyja jesteś.
Nagle jego wargi naciskają na moje, a jego silna dłoń pieści moje plecy. I nagle dzieje się to co zwykle. Chłopak puszcza mnie i odchodzi. Patrząc na jego plecy, zbieram z ziemi garść kamieni i celuję w jego głowę. Kamyki uderzają w blond włosy, a ja słyszę śmiech chłopaka.
___________________________________________________________
Tak, tak, tak...miało być wczoraj, ale niestety wena nie sługa. To już na serio ostatnia część...jakoś tak nie potrafiłam przenieść tej akcji pod rozdział 28. To się kłóciło z moją naturą. Pamiętajcie o istnieniu zakładki "Twoje zdanie". Bardzo zależy mi na Waszych opiniach :)

poniedziałek, 14 października 2013

Rodział 27 cz.II

                        Unoszę brwi do góry, nie do końca dowierzając. Jak Peeta mógłby zabić tą małą? Jest za słaby. Założę się, że nigdy nie musiał niczego zabijać i tak w jednej sekundzie miałby kogoś wykończyć? Nie. To zdecydowanie żart.
- Bardzo śmieszne. - mówię z ironią. - To słabeusz.
Na twarzy Cato pojawia się szeroki uśmiech.
- A jednak miał wkład tą akcje. - podaje mi kawałek chleba, wyjętego z plecaka. - Nieznaczny, ale miał.
Coraz bardziej zaciekawiona pochylam się do przodu. Przenoszę wzrok z jednego chłopaka, na drugiego.
- Jak to? - pytam zdziwiona i zaciekawiona. - Ten marny wyrzutek? Wy na serio żartujecie.
Chłopacy wymieniają porozumiewawcze spojrzenia, a ja dopiero teraz zauważam, że ich stosunki do siebie się zmieniły. Ciekawe dlaczego? Będę musiała się któregoś z nich o to zapytać.
- Kilka godzin, przed Twoją pobudką, mu i Glimmer iść na obchód. Gdy zobaczyli małą nad jeziorem, Błyskotka chciała do niej strzelić. - Marvel zaczął mi tłumaczyć. - Peeta próbując ratować tą całą Rue, odepchnął lekko Glimmer, a zwracając uwagę na to, że ona kiepsko sobie radziła z łukiem, dzięki niemu strzała trafiła małą.
Patrzę na niego i przez chwilę zastanawiam się nad jednym, małym szczegółem.
- Ale przecież w jej ciele nie było strzały. - zauważam. - A gdyby blondyna ją zastrzeliła to...
- Naprawdę sądzisz, że możemy sobie pozwolić na niepotrzebną utratę broni, gdy nie mamy drugiego zestawu? - pyta Cato.
Kiwam lekko głową. Ma racje. Jeśli mogła bezpiecznie odebrać strzałę to normalne, że to zrobiła.
- Czyli mam rozumieć, że go też zabiła? - pytam.
Gdybym tylko zwracała uwagę na wystrzały armaty i wieczorne pokazy zdjęć zmarłych trybutów.
- Nie. Jeszcze nie, ale nie sądzę, że tak trudno będzie go złapać.
                                                                               ***
                        Opieram rękę na korze drzewa. Po raz kolejny muszę zmierzyć się z gałęziami, wszechobecnymi cieniami i suchymi liśćmi, tak łatwo kruszącymi się pod stopami. Tym razem mam jednak obok siebie i chłopaków i nie muszę się bać, że Tresh nas zaatakuje, bo według obserwacji Marvela, chłopak nie wychyla głowy poza wysokie i gęste zboże. Wszyscy idziemy obok siebie, dokładnie obserwując otoczenie. Nagle po prawej stronie słyszę jakiś szmer. Odwracam się w tamtym kierunku, ale nie zauważam nic. Odwracam się w kierunku chłopaków, a wtedy zamiast nich widzę dwa ludzkie szkielety, wpatrzone we mnie swoimi pustymi otworami na gałki oczne. Próbuję krzyczeć, ale jestem niema. Na szczęście mogę biec. Wykorzystuję tę możliwość i jak najdalej uciekam. Jednak po kilku metrach drogę mojej ucieczki zastępują duchy. Wierząc, że mogę przez nie przejść, zmuszam nogi do dalszej pracy. Niestety odbijam się od ducha siostry.                                                                
                                                                               ***
                         Obudzę się natychmiast. Jestem cała spocona, a mój oddech niespokojny. Staram się uporządkować najważniejsze myśli. Jest noc. Znajduję się na arenie. Obok mnie znajdują się moi sprzymierzeńcy. Cato jest pochłonięty snem. A Marvel... podnoszę szybko wzrok i zauważam go pochylonego nad moim przyjacielem . W ręce trzyma miecz. Podrywa się z ziemi i powoli podchodzę do chłopaka.
- Co ty robisz? - pytam groźnie, ale na tyle cicho, by nie obudzić blondyna. - Po co ci ta broń.
Jedynka prostuje się i spogląda na mnie. I w jednej sekundzie przyciąga mnie do siebie, aby złączyć nasze usta w pocałunku. Ledwie nasze wargi się spotykają, a ja odpycham go z całej siły i walę w policzek.
_______________________________________________________________
Część drugą uznaję za lepszą od pierwszej, ale tak naprawdę ostatnie słowo należy do Was. Widzę, że nie ma zbytniego odzewu w sprawie tej akcji z filmikiem...Trochę smutno mi, ale trudno...może później. Gdyby wypadało napisałabym tutaj setki zdań, ale nie może tak być, aby zajęło to więcej miejsca, niż rozdział, więc...zaraz utworzę na okres kilku dni, nową zakładkę z boku i tam będzie pewna "przemowa".

piątek, 11 października 2013

Rozdział 27 cz.I

                        Wycelowałam prosto w środek i wypuściłam ostrze z dłoni. Nie sądzę, aby minęło więcej, niż 20 sekund, zanim rzuciłam kolejny nóż. Jak mogłam być taka nie ostrożna i durna? Najpierw Tresh zaszedł mnie od tyłu, a potem pozwoliłam Glimmer mnie przewrócić. Wyjęłam kolejne ostrze z opakowania i wypuściłam z taką siłą, że dziwię się, iż drzewo nie rozeszło się na dwie części. Wściekłość mimo wszystko nie chce opuścić mojego umysłu. Próbuję wyjąć kolejne noże, ale nie jestem w stanie. Spoglądam w dół i widzę puste opakowanie. Nic. Żadnych więcej noży. Biorę 5 głębokich oddechów i zbieram wszystkie ostrza. Gdy wyjmuję ostatnie zauważam coś schowanego w krzakach. Powoli podchodzę, zdziwiona, że wcześniej tego nie zauważyłam. Jedną ręką rozchylam gałęzie, a druga wyjmuję ubrudzony błotem but. Podnoszę go za czarne sznurówki i rozglądam się. Nie ma nikogo kto mógłby go tu zostawić. Nagle widzę czarną kurtkę nieprzemakalną. Podobną do tej co mam na sobie. Robię kilka kroków i widzę plamę krwi. Ile kroków nie zrobię widzę kolejny ślad. Jakby ktoś specjalnie utworzył tą ścieżkę. Idę jej śladem.Gdy w końcu staję w miejscu, jestem w szoku. Ciało małej Rue leży bezwładnie na tafli wody. Ciężkim krokiem podchodzę do niej. Klękając, przykładam jej place do gardła, aby sprawdzić czy jeszcze żyje. Nic. Nie wyczuwałam żadnego pulsu. Czułam się jakby ktoś spuścił na moją głowę wielki kilof. Żałowałam jej, mimo że jeszcze kilka dni temu sama chciałam odebrać jej życie. Podnosząc się z ziemi, kopię ciało dziewczynki w stronę wielkiego mrowiska, oddalonego o kilka metrów.
                                                                               ***
                       Biegłam jakby od każdego kroku zależało moje życie. Ból w klatce piersiowej był nie do zniesienia. Przepychałam się między ludźmi. 
- Mamo! - krzyknęłam na całe gardło. - Mamo!
I nagle ją zauważyłam. Leżała na ziemi. Jej brązowa niczym mokka skóra, zbladła, a na całym ciele była krew. Upadłam na kolana, brudząc się jej rozszarpanym ciałem. Przytuliłam głowę do jej brzucha. Po moim policzku popłynęły łzy. Do ostatniej chwili miałam nadzieję, że wszyscy się mylą...że to nie może być ona. Zaślepiona własnym cierpieniem, nie zauważyłam, że kilka metrów ode mnie stoi ojciec, a w zakrwawionych rękach trzyma głowę, otoczoną czarnymi, kręconymi puklami. - Nie. - szepczę cicho, a moje serce odmawia posłuszeństwa. - Nie.Czuję jak czyjeś ramiona otaczają moje 12-letnie drobne ciało. Siadam na kolanach brata i wtulam się w jego ciało z całej siły. Mama nie żyje, a wraz z nią odeszła moja 6-letnia siostrzyczka.
 
                                                                            ***
                        Moje kroki są zupełnie niesłyszalne, kiedy szybkim krokiem przemierzam łąkę.
- Kto ją zabił? - pytam udając brak zainteresowania. - Tą małą.
Siadam na jednym z wielu czarnych pudeł. I bawię się jednym z noży.
- Kto? - pytam ponownie i wbijam wzrok w Cato.
Blondyn na chwilę przerywa szperanie po jednym z plecaków i spogląda na mnie, wyraźnie ciekawy mojej reakcji na jego następne słowa.
- Peeta.
___________________________________________________________
Wiem, że dawno mnie nie było, ale najpierw zerwałam z chłopakiem, potem on pisze, że może jednak mnie kocha...do tego źle się czułam...argh! Czemu to wszystko musi być takie durne?
Kochany Anonimku, nie zawieszę bloga! Nawet o tym nie myślałam...tylko miałam ciężki okres...
Tak do wszystkich...
jeśli chcecie to jak skończę Clove (nie mówię, że jakoś szybko), nagram dla Was filmik, w którym odpowiem na pytania i ogólnie trochę powiem o Clove. Jeśli chcecie, abym odpowiedziała na Wasze to wysyłajcie mi je na pocztę:
cloveleland@gmail.com
lub
do mnie na fb :)

wtorek, 1 października 2013

Rozdział 26

Rozdział dedykuję specjalnie dla jednej z czytelniczek. Nie muszę jej przedstawiać. Wystarczy, że powiem, że odkąd Clove odłączyła się od grupy, kazało mi ją znowu połączyć z Cato. 

                        Powoli otwieram oczy, a ból nie jest już tak dotkliwy jak na początku. Powoli podnoszę rękę do głowy. W okolicy kości potylicznej czuję powoli gojącą się ranę. Pocieram o nią delikatnie palcami, a gdy podnoszę je na wysokość oczu, nie widzę krwi. Dopiero ten fakt pozwala mi odważyć się na podniesienie. Jest środek dnia, a ja leżę wśród cienia, który daje konstrukcja Rogu Obfitości. W zasięgu mojego wzroku nie ma żadnej żywej duszy, choć widzę połowę polany. Powoli, podpierając się o ściany budowli, wstaję na nogi. Przez chwilę ciężko utrzymać mi się w pionie. Czuję się tak samo, gdy pod namową braci, spróbowałam alkoholu. Powoli wychodzę na rażące w oczy, słońce. Muszę przymknąć powieki, aby zauważyć cokolwiek znajdującego się dalej, niż 3 metry przed moim nosem. Idę z zamiarem obejścia jak największego obszaru, aby dowiedzieć się kto mnie uratował. Nie robię więcej, niż 6 kroków w prawo i staję, twarzą w twarz z moim wybawcą. Nie mija 15 sekund, a już czuję jego dłoń na moim policzku. Patrzę w jego oczy. Czuję, że pod powiekami wzbierają mi łzy. Szybko wbijam sobie paznokcie w dłoń, aby powstrzymać płacz.
- Dlaczego, odeszłaś? - słyszę jego szept. Oddech chłopaka łaskocze mnie po twarzy. - Dlaczego mnie zostawiłaś?
Sama nie mam pojęcia co odpowiedzieć, więc tylko wtulam się w jego ramiona. Czuję, jak zdziwiony chłopak opiera brodę na moim czole. Przez te kilka minut zapominam o Kapitolu, mieszkańcach Dwójki wpatrzonych w telewizory, mam gdzieś, że cała moja rodzina jest pewnie zdziwiona takim potoczeniem się sprawy. Jego palce powoli podnoszą mój podbródek. Nasze usta łączą się w pocałunku, który mimo cudownego poczucia bezpieczeństwa, którym mnie obdarzył, jest niebezpieczny. Odrywam się od niego po chwili i wpatruje zdziwiona w jego błękitne oczy.
- Co to ma być? - głos Glimmer wybudza mnie z transu.
Odwracam się, aby zobaczyć jak blondynka wskakuje na mnie. Uderzam z całej siły o ziemię i na chwilę tracę oddech. Blond pukle otaczają moją twarz, a ja jednym ruchem, ciągnę za nie i przewracam dziewczynę. Jestem na górze i wreszcie oswobadzam rękę z jej włosów. Zauważam, że miedzy palcami zaplątało się kilka z nich. Strzepuję wyrwane pasma, a następnie zamachuję się dłonią i jednym sprawnym ruchem, rozwalam dziewczynie nos. Krzyk jest słaby, ale krew pokazuje, jaką krzywdę jej zrobiłam. Zachwycona swoim dziełem, chcę wyjąć nóż, aby dokończyć to co zrobiłam. Jednak po chwili zdaję sobie sprawę, że nie mam ostrzy przy sobie. Już chcę kopnąć dziewczynę, tak aby połamać jej żebra, gdy nagle miecz zatapia się w piersi dziewczyny. Podnoszę głowę i widzę Cato.
- Ej! - mówię lekko poirytowana. - Ona miała być moja! Od początku chciałam ją wykończyć!
Na jego twarzy gości wredny uśmieszek, a ja mrużę oczy i wstaję. Idąc w kierunku tafli wody, trącam go barkiem z całej siły. Nie odwracam się nawet, aby przywitać się z Marvele'm tylko jak najszybciej wskakuję do jeziora i pozwalam zmyć wodzie brud wszystkich moich czynów.
_______________________________________________________________
Rozdział krótki, tak jak ostatnie 5, ale będę pisać codziennie, bo wiem, że jeśli będę pisać długie to w odstępach tygodni, a wy chyba wolicie obecną wersję:)
Do mojej kochanej anonimowej hejterki:
Jeśli jeszcze raz wywiniesz mi taką akcję jak dzisiaj to uwierz mi, że mam kolegę informatyka i on może spokojnie dowiedzieć się kim jesteś. Nie podoba Ci się moja wersja? Trudno, ale przynajmniej nie rób wszystkiego, aby mój blog został usunięty z sieci, bo to jest chamskie.

poniedziałek, 30 września 2013

Rozdział 25

                       Po ich odejściu czekam jeszcze kilka minut, a później wspinam się po jednym z licznych, wysokich drzew. Nie jestem dobra w wspinaczce. Nigdy nad tym szczególnie nie pracowałam. I niestety tego żałuje. Rękoma chwytam się najbliższej gałęzi. Gdy tylko dłonie zaciskają się na szorstkiej korze, wykorzystuję całą swoja siłę i podciągam się do góry. Na szczęście mam silne ramiona. Przez chwilę staram się nogę odnaleźć jakąś dziuplę, aby oprzeć na czymś stopę. Nic z tego. Szoruję podeszwą po drewnie, aż znajduję oparcie dla stopy. Naciskam na nie lekko, aby sprawdzić wytrzymałość. Wydaje się na tyle stabilne, aby przejąć na chwilę mój ciężar. Szybkim ruchem stawiam na nim stopę, a drugą pewnie umieszczam na pierwszej gałęzi. Czuję, jak poprzednia podpórka osuwa mi się spod buta. Jednym, niezwykle szybkim ruchem łapię za odgałęzienie nad moją głową. Z trudem, utrzymuję równowagę, ale uparcie wchodzę coraz wyżej i wyżej, aż stwierdzam, że gałęzie są zbyt delikatne, aby utrzymać ciężar mojego ciała. Rozglądam się wokoło, ale panujący na arenie mrok, tylko utrudnia mi pracę. Nagle przypominam sobie, że do dwóch z naszych plecaków włożyliśmy noktowizor. Z nadzieją na odnalezienie ich w mojej torbie, siadam i wyjmuję całą jej zawartość. Jedzenie, jedzenie, jedzenie, dwa bidony z wodą, jakaś ubrudzona krwią i piaskiem kurtka. Ani śladu noktowizora. Z frustracją opieram głowę o drzewo i cicho warczę. Czy choć tym razem ten przeklęty los nie mógł się do mnie uśmiechnąć? Sfrustrowana i zła na siebie, że nie pomyślałam wcześniej o noktowizorze, powoli schodzę z drzewa. Gdy tylko moje stopy dotykają ziemi przykrytej liśćmi i opadłymi igłami, narzucam kaptur kurtki na głowę i kieruję się jak najdalej od naszego starego obozowiska i mam nadzieję, że jak najdalej od grupy.
                                                                               ***
                        Powoli świta, a ja marzę tylko o śnie. Przez całą noc nie odważyłam się zatrzymać na dłużej, a co dopiero zmrużyć oka. Las powoli budzi się do życia, a ja rozmyślam czy nie zatrzymać się w jakiejś jaskini na kilka godzin. Rezygnuję jednak z tego pomysłu. Na chwilę siadam na jednym z wielkich głazów, samotnie leżących na niewielkiej polanie otoczonej małymi, ledwo wyrośniętymi kwiatkami. Krajobraz ma w sobie moc, która przyciąga do tego miejsca i każe zostać. Przez chwilę chcę się poddać tej mocy, ale wyciągam tylko kilka krakersów i z ciężkim sercem ruszam dalej. Przechodzę kilkadziesiąt metrów i nagle gęsty las ustępuje nienaturalnie wysokiemu zbożu. Umysł podpowiada mi, że powinnam uważać, w końcu gdzieś w nim kryje się Treash, a on spokojnie dałby mi radę. Jednak zyskałam jedną, ważną dla przetrwania wskazówkę. Już wiem jak dostać się na polanę, gdzie wszystko się zaczęło.
                                                                               ***
                         Ból rozsadza mi czaszkę. Padam na ziemię i nie jestem w stanie się ruszyć. Przepełnia mnie przerażenie. Czyli to tak miało być. Mam zginąć w drugim dniu igrzysk. Nie. To nie możliwe. Nie ja. Nie ta Clove, którą znam. Ja tak szybko nie mogę być wyeliminowana. Najpierw muszę zabić Katniss, Glimmer i Peete. Świat powoli zanika. Staram się utrzymać otwarte oczy, ale to staję się coraz trudniejsze. Nie mogę zasnąć. Muszę wstać i iść dalej. Muszę wygrać. Staram się podnieść, ale każdy ruch tylko wzmaga ból. Powoli wszystko ciemnieje, a ja zasypiam. Ostatnią rzeczą, którą pamiętam jest głos, wołający mnie po imieniu i dotyk czyjejś dłoni na moim policzku. Później jest tylko ciemność.
______________________________________________________________
Pisane na szybko, gdyż chciałam, abyście dzisiaj mieli rozdział, bo nie mam zielonego pojęcia kiedy kolejny. Mam szlaban na komputer. Oczywiście postaram się pisać w szkole, ale nic nie obiecuję :*

niedziela, 29 września 2013

Rozdział 24

                    Łzy spływają mi po policzku i pierwszy raz dziękuję za to, że jest ciemno. Przynajmniej nie muszę dławić uczuć. Z każdym krokiem, oddalającym mnie od Cato tracę nadzieję, że chłopak przybiegnie za mną. Tak bardzo chciałabym móc wtulić się w jego silne ramiona, poczuć jego ciało złączone ze mną, zatopić się w pocałunku, ale wiem, że nie mogę. To arena, a ja skazałam się na pewną śmierć odchodząc od nich. Nagle czuję jak ziemia osuwa mi się pod stopami. Upadam na plecy i ześlizguję się. Nagle zanurzam się pod wodę.Tracę oddech. Moje płuca wypełniają się wodą. Ciało rozrywa ból. Staram się wypłynąć na powierzchnię, ale nie wiem gdzie znajduje się granica między wodą, a powietrzem. Przerażona szamoczę się, ale macki zimnej cieszy ciągną mnie w dół. Nagle widzę jakoś dłoń wyciągniętą w moją stronę. Łapię ją i czuję, że ktoś otula mnie ramionami. Podnoszę wzrok, mając nadzieję ujrzeć blond czuprynę i błękitne tęczówki. Widok mnie jednak dziwi.Chłopak nie jest Cato, ani nawet Marvel'em. Przed sobą mam chłopaka z Czwórki. Zauważam, że jest ubrany w suche ubranie. Bez zastanowienia łapię nóż i wbijam go w jego serce.
Zmieniam ubranie i otulam się w ciepły materiał. Nagle słyszę kroki za sobą.Odwracam się gwałtownie i wstrzymuję oddech niepewna tego co mnie czego. Delikatny blask ognistych płomieni oświetla cień między drzewami. W ostatniej chwili chowam się za jednym z ogromnych drzew. Przez swoją nieostrożność zahaczam nogą o korę. Syczę z bólu. Czuję jak z rany powoli wypływa krew.
                   Cięciwa rozcina mi skórę, a ja cierpliwie wyjmuję kolejną strzałę. Naciągam cięciwę i cicho oddycham. Wraz z wydechem wypuszczam kolejną. Czuję ból w ręce, ale się nie poddaję. Przez chwilę staję spokojnie i rozglądam się po ogrodzie. Czarne różowe wspinające się po płocie, dodają mi wiary w moje możliwości.Chcę kolejny raz naciągnąć cięciwę, gdy pochodzi do mnie mama.
- Już daj spokój, maluchu. - mówi z uśmiechem. - Należy Ci się duża porcja lodów.

                  Ból jest tak samo okropny jak wtedy, ale powstrzymuję się przed sprawdzeniem stanu skaleczenia, gdyż to mogłoby zdradzić moją pozycję. Schylam się, aby gęste gałęzie krzew.ów również stanowiły moją kryjówkę. Przyglądam się jak głuche kroki i delikatne światło prowizorycznej latarni, zmienia się w kontury czterech postaci. Ku moim niezadowoleniu, a zarazem szczęściu okazuje się, że to "moja" drużyna. Cato prowadzi grupę, a Kochaś jak zwykle idzie na końcu. Gdy zauważają ciało trybuta coś w twarz Catona zmienia się. Nie potrafię rozczytać nic z tego wyrazu, ale znam przynajmniej ich intencje. Szukają mnie. Glimmer zdecydowanie nie jest tym zadowolona. W sumie nie dziwię jej się. Przecież facet, w którym się zadurzyłam kocha inną. Mała cząstka mnie chce wyjść i uśmiechnąć się do nich, jednak mam swoją godność. Nie pokażę, że jestem słaba. Muszę udowodnić, że dam sobie radę bez nich. Nawet jeśli stanę się ich głównym celem. Nogi mi drętwieją, ale nie mam odwagi wykonać nawet najmniejszego ruchu. Czwórka trybutów pochyla się nad ciałem badając co stało się ofierze. Dziwi ich jego nagość i moje mokre ubrania porozrzucane obok. Mam Cato na wyciągnięcie ręki. Wiem, że jeśli wyjdę, on bez problemów mnie przyjmie. Mimo tego nie ruszam się, a oni mijają mnie bez świadomości mojej obecności.
____________________________________________________________Dwa rozdziały jednego dnia, a może powinnam powiedzieć nocy? Jak widać Clove nie ma zamiaru wrócić do swojej grupki...przynajmniej nie w tym rozdziale...najbliższy rozdział w  poniedziałek? Mam taką nadzieję...a i mała informacja dla kochanej hejterki, która napisała do mnie na e-mail: Ja naprawdę nie potrzebuję Cię jako czytelnika. Mam innych, więc łaskawie przestań mi doradzać usunięcia bloga. To tyle ode mnie :) A do moich słonek mam pytanie...podoba się Wam nowa lista piosenek?

sobota, 28 września 2013

Rozdział 23

                          Siedzę oparta o drapiącą korę wielkiego, starego drzewa. Przyglądam się płomieniom ogniska tańczących z delikatnym wiatrem. Ogień. To ognia od zawsze potrzebowałam. Od początku były mi potrzebne te parzące języki, aby wypalić wszystkie uczucia. Czemu dopiero teraz to zrozumiałam? Czemu tak późno? Moje przemyślenie przerywa jakiś ruch w koronie drzewa na przeciwko. Dyskretnie unoszę oczy i zauważam czarną czuprynę, świetnie skrytą w otoczonych ciemnością liściach. Tylko jedna osoba, może nas obserwować i bez żadnych problemów chodzić po cienkich gałęziach, nie ryzykując ich złamania. Rue. Ściskam w dłoni jeden z mniejszych noży i udaję, że zasypiam tak jak reszta grupy. Spod lekko uchylonych powiek, widzę jak dwunastolatka cicho zeskakuje na ziemię. Zaskakuje mnie delikatność i płynność jej ruchów. Dziewczynka cichutko pochodzi do jednego z naszych plecaków wypełnionych żywnością i wodą. Wstaję najciszej jak potrafię i podchodzę do niej od tyłu. Broń ciąży mi w ręce, kiedy odbijam się od usłanej liśćmi ziemi, łamiąc przy tym małą gałązkę. Rue odwraca się w moją stronę i chce uciec, ale przygniatam ją swoim ciężarem. Jej drobne ciałko wije się pode mną, ale nie ma żadnych szans w porównaniu z moją wagą. Chcąc jak najdłużej delektować się jej strachem, najpierw ucinam kilka kosmyków jej ciemnych włosów. Chcę rozciąć jej małe czoło, gdy czyjeś silne ręce stawiają mnie na nogi, a następnie rzucają na zimną ziemię. Wstaję zdezorientowana i wpatruję się w plecy biegnącej dziewczynki.
- Kompletnie zwariowałeś?! - wrzeszczę do Peety. - Prawie ją miałam!
Swoim krzykiem budzę resztę. Zdezorientowani spoglądają jak rzucam się na Kochasia. Ogarnia mnie furia, tak czysta, że przeraża mnie samą. Czubek ostrza kieruję prosto w serce. Chcę, aby przeszło między żebrami i zabiło zdrajcę. Zanim jednak nóż dotyka ciała blondyna, ktoś znowu stawia mnie na nogi i mocno obejmuje ramionami. Nasze ciała idealnie do siebie pasują. Nie muszę odwracać głowy, aby wiedzieć kto mnie ściska. Nagle Cato odwraca mnie twarzą do siebie i uderza rozłożoną dłonią w policzek. Czuję pulsujący ból. Przykładam lodowatą dłoń do skóry. Nie tylko uderzenie boli, ale sama perspektywa tego, że ktoś tak bliski mojemu sercu mógł mnie skrzywdzić. Sercu? Znów słyszę ten szyderczy głos. Ty nie masz serca. Jesteś tylko durną marionetką. Spoglądam w jego oczy. Zdrada pali.
- Jak śmiesz go atakować? - jego głos dociera do mnie jak zza ściany mgły. - On nam pomaga!
Podnoszę podbródek do góry i staję w swojej własnej obronie.
- Mogłam ją zabić, a on mi przerwał.- mówię spokojnie, choć w środku jestem niczym huragan emocji.
Cato przygląda mi się przez chwilę, próbując cokolwiek odczytać z mojej twarzy. A ja nie ukazuję nic. Staram się być jak tajemnica, której nie potrafi nikt rozwikłać.
- To jeszcze nie powód, aby próbować go zgładzić. - szepcze.
Nie odpowiadam tylko wspinam się na palce i pod wpływem emocji całuję go prosto w usta. Jego dłoń dotyka policzka, ale tym razem delikatnie go pieści. Szybko przerywam pocałunek i ostatni raz spoglądam w jego błękitne oczy. Wymijam go, chwytam za jeden z plecaków z zaopatrzeniem i resztę noży. Zatrzymuję się na skraju krzaków i pragnę coś powiedzieć, ale nie wiem co. Zrezygnowana tylko kręcę głową i znikam w ciemnym lesie.
 Wake up, it's time, little girl, wake up
All the best of what we've done is yet to come
Wake up, it's time, little girl, wake up
 Just remember who you are in the morning

__________________________________________________________
Rozdział krótki, ale chodziło mi głównie o emocje Clove. Cztery końcowe linijki to trochę zmodyfikowany tekst piosenki Ryan'a Star'a "Losing your memory". Do następnej notki :)

czwartek, 26 września 2013

Rozdział 22

                                       Przedzierając się przez rozrosłe krzewy, starałam się mieć na widoku przynajmniej jedną osobę z grupy. Stawiam delikatne kroki, aby nie wydawać żadnych dźwięków. Ostatnie promienie słońca przebijają się pomiędzy gałęziami pełnymi liści i igieł. Zapach lasu otacza mnie z każdej strony. Nagle dostaję czymś w twarz i odskakuje do tyłu. Ktoś mnie łapie, zanim uderzę się o ziemię. Powoli otwieram oczy i widzę średniej długości gałązkę drzewa iglastego. najpewniej sprawczynie całego zajścia. Przecieram ręką twarz i staję pewnie na nogi. Odwracam się, aby podziękować mojemu wybawcy. Robię zwrot i staję kilka centymetrów przed Marvel'em. Nasze twarze oddziela naprawę mała odległość.
- Dzięki. - szepczę cicho, spoglądając w jego oczy.
Przez chwilę stoję nieruchomo, ale po chwili chłopak wyciąga w moją stronę rękę i chwyta mnie delikatnie za dłoń. Zdezorientowana jedynie patrzę na niego. Już po chwili brunet ciągnie mnie w stronę Glimmer i Cato. Uśmiecham się, gdy zauważam minę blondyna. Udaje bezinteresownego, ale w jego oczach widzę złość. Wyraźnie wkurza do obecność trybuta z Jedynki. Chcą się z nim podrażnić, pozwalam Mavel'owi pomóc mi przejść przez mały strumyk.
- Dzisiaj zachowujesz się jak gentlemen. - zauważam.
Na jego twarz pojawia się szczery uśmiech.
- A wątpiłaś panienko, że kiedykolwiek nim nie byłem? - pyta kłaniając mi się.
Nagle zrywa kwiatek rosnący na ziemi i podaje mi go.
- Czy mogę prosić do tańca? - w jego głosie słychać wyraźny akcent mieszkańca Kapitolu.
Ledwo powstrzymuję śmiech, gdyż nie chcę, aby nasi przeciwnicy nas usłyszeli. Kręcę tylko głową z rozbawieniem i ruszam ponownie za resztą grupy, ale czuję na sobie czyjeś spojrzenie. Odwracam momentalnie głowę i zauważam, że Peeta przygląda mi się z zagadkowym spojrzeniem. Wpatruję się w niego, póki ten nie odwraca wzroku. Może i się za nim wstawiłam, ale to nie znaczy, że zapomniałam kim jestem. Przedzierając się między gałęziami, dobiega nas odgłos łamanej gałązki. Przez kilka sekund jestem pewna, że to piekarzyna, ale odgłos powtarza się. Wymieniam porozumiewawcze spojrzenia z resztą zawodowców i wyciągam dwa ostrza. Cicho idziemy w stronę hałasu. Nagle przykucam przy końcowej linii drzew. Na małej polance siedzi skulona trybutka z Trójki. Z uśmiechem morderczyni wychodzę ze swojej dotychczasowej kryjówki, a w ślad za mną idzie reszta grupy. Jej przerażone oczy przenoszą się z  jednej twarzy na drugą. Słyszę jak Glimmer wyjmuje strzałę z kołczanu, ale Cato powstrzymuje ją jednym ruchem dłoni. Nie. Nie taka jest nasza taktyka. Musimy pokazać jak dużo możemy znieść i jak bardzo łakniemy krwi. W ten sposób kapitolińczycy jeszcze bardziej nas pokochają.
- Clove. - słyszę spokojny głos przyjaciela. - Zaczniesz?
Z uśmiechem wychodzę do przodu i kucam przy niej. Dziewczyna chce się podnieść i uciec, ale wbijam jej nóż w rękę. Sparaliżowana przez ból brunetka zostaje na miejscu. Wyjmuję z jej ciała ostrze i przybliżam do twarzy. Kreślę końcówką cienkie linie, układające się w kształt oczy. Jej brązowe oczy są wlepione we mnie, a ja przez jedną chwilę czuję niepewność. Wściekła przecinam jej skórę od czoła, przez nos, aż do brody. To do czego doprowadza mnie ta dziewczyna jest niedorzeczne! Otwieram szeroko jej usta i rozcinam powierzchownie dziąsła. Z jej gardła wyrywa się krzyk bólu. Tak niewyobrażalnie głośny, że jestem pewna, iż jest dobrze słyszalny na całej arenie. Moje serce przepełnia ból i rozpacz, nad tym kim się staję, ale dalej wykonuję swoje zadanie z bezinteresowną miną. Nacinam język w kilku miejscach, jakby był jedną z kiełbasek na grilla. Krew sączy się po jej wargach, jak sok wypływający z ust. Do gardła podchodzi mi śniadanie i przez chwilę chcę uciec w krzaki  i pozwolić mu ponownie ujrzeć światło dzienne, ale wiem, że reszta patrzy uważnie na mnie i nie mogę się złamać. Nie na ich oczach. Nie na oczach sponsorów. Jakiś cichy głosik w mojej głowie, karze mi przestać. Zatrzymać dłoń i pozwolić dziewczynie przeżyć, ale moje ciało nie reaguje, na moje polecenia, tylko dalej okalecza ciało trybutki. Kończąc okaleczać twarz, rozcinam jej ubranie i wbijam nóż kilka razy w jej drugie ramię. Krzyki są coraz słabsze, a kałuża krwi na ziemi powiększa się z każdą sekundą. Chcę krzyczeć, skulić się na ziemi i zapomnieć to wszystko, ale nie mogę. Czuję się, jakby ktoś inny miał panowanie nad moim ciałem. Już mam rozciąć skórę klatki piersiowej, kiedy na swoim ramieniu czuję silną dłoń.
- Glimmer, Marvel. - zwraca się do sojuszników. - Wykończcie ją.
Chłopak pomaga mi wstać i odciąga kilka metrów od ciała. Dopiero wtedy udaje mi się w pełni zobaczyć to co zrobiłam. Ciało brunetki pełne jest rozcięć i nieraz głębokich ran. W środku jestem przerażona, ale wiem, że na moje twarzy gości uśmiech zadowolenia. Zwykła maska stworzona z kłamstw. A może kłamstwem jest moje serce? Moim umysłem przez kilka sekund włada ta myśl, ale przemija gdy spoglądam w niebieskie jak tafla wody oczy Cato. Blondyn przygląda mi się uważnie.
- Co to miało być? - pyta spokojnie. - Mało jej nie wykończyłaś.
Prycham cicho i podnoszę brodą wyzywająco.
- A co? - pytam. - Tak ciężko patrzeć na czyjąś śmierć?
Sama siebie nie poznaję. Gdzie się podziała ta zakochana dziewczyna? Nastolatka, która nie była pewna swojej wygranej? Przyglądam się jego zaciśniętej szczęce. Co dziwne w jego oczach nie widzę furii, ale smutek.
-Tak. - szepcze na tyle cicho, aby nikt oprócz mnie nie mógł tego usłyszeć. - Tak ciężko patrzeć na twoją śmierć.
Cato odwraca się na pięcie i odchodzi. Nie spuszczam z niego wzroku.
Clove. Stałaś się potworem. mówi jakiś cichy głosik w mojej głowie.
_________________________________________________________
Wiem ile czekaliście i przepraszam, ale obowiązki mnie przytłaczają. Jestem 3 klasie gimnazjum i oprócz dużej ilości nauki, mam często treningi jeździeckie i na domiar złego moja siostra wyjechała i sama muszę się zająć domem. Nie obiecuję, że rozdział będzie w ten weekend, bo pisanie zajmuje trochę czasu. Nie chcę zawieszać bloga, jednak wiem, że nie mogę mu poświęcać tyle samo czasu co wcześniej. Nie odchodzę, ale musicie liczyć się z tym, że będziecie musieli trochę poczekać na następny rozdział. Proszę, dajcie mi na to jakiś tydzień.

poniedziałek, 9 września 2013

Rozdział 21

Specjalna dedykacja dla Weroniki. Jeszcze raz 100 lat :)
                                       Promieni słoneczne odbijające się od srebrnej konstrukcji Rogu Obfitości, utrudniały dokładne zorientowanie się co kryją jego zakamarki.
- Siedemdziesiąte Czwarte Głodowe Igrzyska uważam za otwarte. - powtarzam za donośnym głosem Claudiusa Templesmitha, głównego organizatora igrzysk.
 Rozejrzałam się po polanie. Z jednej strony, dokładniej po mojej prawej roztaczał się piękny, bujny las rzucający cienie na polane. Na przeciw mnie, za srebrną konstrukcją rozciągało się pole ze zbożem na tyle wysokim, że nawet Cato skryłby się tam bez większych problemów. Kończąc się w idealnej linii rośliny oddawały miejsce dla krystaliczno czystego jeziora. Spojrzałam na tarczę, aby zorientować się ile czasu mi jeszcze zostało. 30 sekund. Na platformach wyszukuję moich sojuszników. Cato i Glimmer przygotowują się do biegu, za to Marvel rozgląda się po twarzach trybutów. Gdy wychwytuje moje spojrzenie, uśmiecha się i wskazuje na coś leżącego na ziemi. Zawiniątek znajduje się kilka metrów ode mnie i od razu wzbudza moje zainteresowanie. Zestaw noży jest tym czego potrzebuję. Idealna broń, idealne miejsce, idealna trybutka. Wiedzieli co zrobić, aby mieć krwawy początek. 10 sekund, a ja powoli przygotowuję się do biegu. 5 sekund, skupiam się na zestawie. Nagle na arenie rozbrzmiewa gong. Jak w transie poruszam nogami. Gdy już złapać za pakunek, ktoś inny zgarnia go dla siebie. Z furią wpadam na tą osobę i podczas szamotaniny rozpoznaję w niej trybutkę z Czwórki. Unieruchamiam dziewczynę i chwytam za pobliski kamień i bez oporów z całej siły opuszczam go na jej głowę otoczoną prze bujne, blond włosy. Trzask łamanej czaszki przyszywa moją głowę, a krew rozpryskuje się i brudzi mój strój. Nie przejmuję się tym, tylko chwytam za noże i rozglądam się w poszukiwaniu nowych ofiar. Nagle wśród tłumu innych trybutów, miga mi warkocz Everdeen. Kolejny raz dzisiaj zmuszam mięśnie do ruchu. Biegnę, przepycham się wśród innych. Czasami, gdy jakiś uciekający dzieciak staje mi na drodze, wbija, największe ostrze w najgroźniejsze miejsce. Mogłabym się zatrzymać i ich szybko pozabijać, ale najpierw muszę rozprawić się z Dwunastką. Nagle znowu ją zauważam. Dziewczyna biegnie w stronę lasu. Na ramię narzuciła jaskrawopomarańczowy plecak. Gdy jest kilka metrów od linii pierwszych drzew, rzucam jeden z noży. Ostrze smuga ją w szyję. Bliska upadku brunetka odwraca się w moją stronę. Jej wzrok wychwytuje mnie, a wtedy na jej twarzy widzę przerażenie. Z uśmiechem wyjmuję kolejny egzemplarz broni,  mój cel już znika w krzakach. Chce za nią biec, ale ktoś mnie woła.
- Clove! - głos Marvel'a wyrywa mnie z transu.
Przez chwilę mam ochotę go zignorować i zanurzyć się wśród bujnych gałęzi drzew, dy gonić Katniss.
- Clove!
Odwracam się na pięcie i przyglądam sytuacji. Błyskotka dorwała się do łuku i stara się zastrzelić przeciwników, Cato gnębi rudowłosego trzynastolatka, a Marvel odcina głowę dla chłopaka z siódmego dystryktu. Dwójka trybutów stara się wyjść z Rogu Obfitości. Biegnę w ich stronę. Nie mogę pozwolić, aby ktokolwiek oprócz nas miał zestaw broni. Jeden z trybutów wpada na mnie i przewraca się na ziemie. Wypuszcza z ręki miecz, a ja go chwytam. Nie jest to może moja ulubiona broń, ale dobrze nadaje się do zadawania śmiertelnych ciosów. Siadam na chłopaku, krępując jego ruchy. Przykładam mu zimne ostrze do szyi.
- Błagam nie. - szepcze błagalnie nastolatek, a po jego policzku spływa  łza.
Wydaje się być w moim wieku. Jego włosy są koloru piaskowego brązu. Jest przystojny, ale nie mogę go puścić. Jak to sobie wyobraża. Przecież jesteśmy na arenie. Z udawaną bezinteresownością, powoli odcinam mu rękę. Gdy docieram do kości, wyjmuję z jego delikatnego ciała miecz i wpycham między żebra. Prosto w serce. Przez cały czas patrzę w jego piwne oczy. Wystrzał armatni, informuje mnie, że nastolatek nie żyje. Przełykam ślinę i ze sztucznym uśmiechem mordercy, wstaję. Tak wiele razy musiałam udawać bezlitosną dziewczynę, że jestem pewna, iż tylko ja wiem o tym udawaniu. Rozglądam się po arenie i jeden z widoków powoduje, że wybucham śmiechem. Zajęci dotąd sprawdzaniem zawartości Rogu, Marvel i Cato, spoglądają na mnie, a ja nadal patrzę na Glimmer, której blond włosy zaplątały się w gałęzie. Dziewczyna stara się je wyplątać z uścisku mocnych gałęzi, ale nie idzie jej za dobrze. Do mojego śmiechu dołącza rozbawiony głos Marvel'a.
- Potrzebujesz pomocy? - krzyczy do blondynki.
Słyszę jego kroki wśród trawy, gdy podchodzi do mnie. Właśnie popełnia straszliwy błąd. Każde spotkanie jego nogi i ziemi powinno być niesłyszalne, aby przeciwnicy nie zorientowali się o naszej obecności.
- Kto jej pomaga? Ty czy ja - szepcze do mnie.
Pstrykam go w ramię i zwracam w stronę rogu.
- Ja wyrwałabym jej wszystkie kudły. - stwierdzam, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.
Idę w stronę Cato, wpatrzonego we mnie. Spokojnym krokiem przechodzę między ciałami licząc. Jeden, trzy, pięć. Udało mi się naliczyć 8 osób. Mało. Za mało. Jednak dzień się jeszcze nie skończył.
Wchodzę między ściany srebrnej konstrukcji i wreszcie przestaję udawać. Wiem, że jestem poza zasięgiem kamer. Zawsze środek rogu jest poza ich zasięgiem.
- Jest coś ciekawego? - pytam blondyna.
Zamiast odpowiedzieć, podchodzi do mnie i wyciera mi z policzka kilka kropel prawie zaschniętej krwi.
- Trochę broni, jedzenia, bidonów. Szybko nie umrzemy. - odpowiada.
Jego ciepłe dłonie otulają moją twarz. Jego usta przyciskają  się do mojego czoła. Zamykam oczy i marzę o tym, aby pozostać w tym miejscu, tu i teraz. Wiem jednak, że nie mogę.
                                                                               ***
                                        Siedzę na ziemi, plecami opierając się o budowle rogu. Promienie słońca grzeją moją skórę.
- Myślę, że nie mogli daleko odejść. - stwierdza Glimmer.
- Cóż za błyskotliwa uwaga. - rzucam kąśliwie.
Dziewczyna wlepia we mnie złowrogie spojrzenie i już otwiera usta, aby mi odpowiedzieć, ale przerywa jej dźwięk kilku lekkich uderzeń o metalową konstrukcje. Wszyscy zgodnie odwracamy się w kierunku, z którego dobiega odgłos. Przed nami w pełnej okazałości staje Peeta.Na ten widok rozluźniam się i siadam na swoje miejsce, gdyż chłopak nie jest żadnym zagrożeniem.
- Pomogę Wam wytropić Katniss. - proponuje.
Glimmer spogląda na niego i mówi zaczepnie:
- Myślisz, że to wystarczy, abyśmy pozwolili Ci do nas dołączyć?
Uśmiecham się pod nosem.
- I mówi to pierwszy w historii zawodowiec, który dostał taki sam wynik, jak dzieciak z Dwunastki. - stwierdzam i patrzę na taflę wody. - Naprawdę mądre.
Dziewczyna chwyta za jeden z mieczy i podchodzi do mnie. Przykłada mi ostrze do gardła. Patrzę na nią z politowaniem.
- To miało mnie wystraszyć? - pytam rozbawiona.
Dziewczyna kreśli na moim gardle. Cienką linię i patrzy na mnie z zadowoleniem. Dwoma palcami dotykam rany. Wyczuwam pod skórą kilka małych kropelek krwi. Skaczę na zdezorientowaną blondynkę. Unieszkodliwienie jej nie zajmuje mi dużo czasu. Dziwi mnie jednak, że ani Marvel, ani tym bardziej Cato nie próbuję mnie mnie powstrzymać. Jedną dłonią przytrzymuję jej ręce przy ziemi, a drugą zatykam usta.
- Jeszcze jedna taka sztuczka, a przekonasz się, że z trybutami z Dwójki się nie zadziera. - mówię groźnie.
Puszczam ją i chwytam za wyciągnięta dłoń Marvel'a. Wstaję, specjalnie kopiąc jedną nogą w bok Błyskotki.
- Nie wiem jak wy, ale uważam, że Kochać może być przydatny.
 ________________________________________________________
Rozdział krótki, ale naprawdę mam coraz mniej czasu. Jestem zdania "ważne, że jest". Dziękuję Wam, że jednak nie zrezygnowaliście z mojego ff o Clove. Kocham Was ludziki :*

poniedziałek, 2 września 2013

WAŻNE OGŁOSZENIA PARAFIALNE

Notka miała być w niedziele na 100% niestety zdarzyły się ważniejsze sprawy i nadal jej nie ma. Obiecuję, że pojawi się w następny weekend, ale nie sądzę, że wcześniej, bo będę siedzieć do 16 w szkole, a końmi też trzeba się zająć... Postaram się to zrobić jak najszybciej, ale ostatnio, aby pisać Clove muszę zarywać noce, a uwierzcie mi niezbyt  ładnie wyglądam z fioletowymi worami pod oczami.

Skoro już o info o nowym rozdziale wyjaśnione to pozostaje jeszcze kilka informacji.
Dnia 2 września rozpoczął się nowy rok szkolny i dlatego cieszę się, że w końcu wpuściłam ich na arenę. Do szkoły przybyły nowe dzieciaki i wrócili znienawidzeni nauczyciele, więc będę ich wyobrażać sobie jako trybutów *złowrogi śmiech*.

Dnia 1 września, zadałam sobie pytanie... "Co takiego ktoś może widzieć w moim blogu"...dlatego jeśli możecie, proszę Was, abyście napisali mi w komentarzu odpowiedź na pytanie "Co takiego jest w mojej wersji przygód Clove, że tu wracacie" oraz na "Co byście zmienili, jeślibyście byli na moim miejscu".

Notatka ulegnie zniszczeniu w dniu opublikowania nowego rozdziału.

Dzięki za zrozumienie,
Clove :*

niedziela, 25 sierpnia 2013

Rozdział 20

                                      Nóż wbił się w manekina bez problemu. Chwyciłam za kolejne ostrze, kiedy dobiegł mnie głos Glimmer.
- Co macie zamiar przedstawić przed organizatorami? - spytała.
No tak. Dzisiaj ostatni dzień treningów, co oznacza również pokaz przez organizatorami.
- To co mi wychodzi najlepiej. - w głosie Cato nie ma  żadnych emocji. - Mam zamiar skrzywdzić kilku instruktorów.
Kolejny nóż wbija się prosto w serce, a ja czuję czyjś oddech na szyi.
- Nie tak brutalnie. - Odwracam głowę i spoglądam w oczy Marvel'a. - Chyba nie chcesz nikogo zabić.
Podnoszę brwi do góry.
- Czemu by nie? rzucam wymowne spojrzenie na przymilającą się do Catona blondynę.
Chłopak śmieje się i klepie mnie przyjacielsko po ścianie.
- Pomożesz mi z nożami? Nigdy nawet nie próbowałem.
Kiwam głową i do obiadu udaje mi się go nauczyć kilkunastu sposobów rzutów. Trzeba przyznać, że jest pojemnym uczniem.
                                                                               ***
                                       Siedzę na ławce z brodą opartą  na kolanach. Występy trwają już 20 minut. Przed 5 minutami weszła Glimmer. Jeszcze tylko Cato, a później już tylko ja. Nie rozmawiam z chłopakiem. Nie czuję się na siłach. Zamiast tego wciskam dłoń w jego silne palce. Nasze oczy spotykają się na dłuższą chwilę.
- Cato Hadley. - damski głos wywołuje go.
Blondyn wstaje i rozdziela nasze złączone dłonie.
- Powodzenia - szepcze cicho i odchodzi.
Już ma wyjść, gdy zrywam się z miejsca i rzucam mu się na szuję. Nie przejmuję się innymi trybutami. nawet nie wiem czy zwrócili na nas uwagę. Cato całuje mnie szybko w szyję i stawia na ziemi. Drzwi się rozsuwają i blondyn znika. Po kilku sekundach odwracam się na pięcie i widzę kilka twarzy zwróconych we mnie. Wśród nich są trybuci z Czwórki, których imion nawet nie znam, Tresh i Peeta Mellark. Rzucam im wszystkim złowrogie spojrzenia i z pewnością siebie siadam na swoim miejscu. Nie mam pojęcia ile czasu mija, zanim wywołują mnie.
- Clove Leland. - czuję jak moje serce przestaje bić.
Przełamuję się i z uśmiechem kroczę ku sali treningowej. Żałuje, że nie ma mi kto powiedzieć "Powodzenia". Zaciskam pięści i kieruję się ku stanowisku z nożami. Nie przejmuję się poinformowaniu organizatorów, że już jestem, gdyż czuję na sobie ich spojrzenia. Chwytam za kilka noży. I rzucam. Z każdym ostrzem staram się pozbyć jakiegoś uczucia. Złość. Nienawiść. Niezrozumienie. Miłość... tak. Jej też muszę się pozbyć. Nie ma dla niej miejsca na arenie.
- Dziękujemy. - z transu wybudza mnie głos Senecki Crena.
 Spoglądam na głównego organizatora igrzyska i składam uroczysty ukłon. Rzucam przelotne spojrzenie na manekina. Noże wystają z serca, brzucha, głowy i szyi. Wcześniej nawet nie zwróciłam uwagi, gdzie rzucam, wystarczyło mi, że trafiałam w kukłę. Wychodzę równie dumnym krokiem i zmierzam do windy, która zabierze mnie do naszego apartamentu.
                                                                               ***
                                       Melissa włącza telewizor, a naszym oczom ukazuje się Caesar Flickerman. Tłumaczy wszystkim na czym polegały ostatnie trzy dni. Gdy w końcu przechodzi do konkretów, przestaję się bawić frędzlem od poduszki.
- Z Dystryktu Pierwszego, Marvel. - szpera po kartkach leżących przed nim - uzyskał punktów 9.
Jak na 12 maksymalnych nie jest tak źle. Zwłaszcza, że w ciągu siedemdziesięciu czterech lat istnienia igrzysk nikt nie zdobył maksymalnego wyniku.
- Glimmer zdobyła punktów 8. - ogłasza następnie.
Chce mi się śmiać. Pewnie im pokazała jak strzela z łuku.
- Cato z Dystryktu Drugiego osiągnął wynik 10 punktów.
Spoglądam z uśmiechem na blondyna. Cieszy się, choć miał nadzieję na więcej. Melissa oraz styliści wygłaszają zachwyt nad liczbą uzyskanych przez niego punktów.
- Wynik Clove to - Caesar zawiesza głos na kilka sekund, które dla wydają się wiecznością.- 10.
Spoglądam na  mężczyznę. Czy on właśnie powiedział, że zdobyłam 10? Z udawaną bezinteresownością dziękuję wszystkim za gratulacje. Inni trybuci osiągają mizerne wyniki w przedziale od 3 do 6. Dopiero Tresh zwraca moją uwagę uzyskując 9. Tak samo jak Marvel i lepiej od Glimmer. Zaczynam żałować, że nie udało nam się go przekonać do sojuszu. Dwunastolatka z jego dystryktu zdobyła 7. Ciekawe co mała mogła pokazać.
- Z Dystryktu Dwunastego, Peeta Mellark zdobył 8 punktów!
Ledwo skończył to zdanie, a ja zaczęłam się śmiać. Nie z powodu tego, że osiągnęłam lepszy wynik, ale dlatego, że miałam sposób na wkurzenie Glimmer. Następna wiadomość sprawiła jednak, że w sekundę zamiast radości, moje ciało zaczął opanowywać złość.
- Czy on? - spytałam zebranych. - Czy on...Ona zdobyła 11 punktów?!
Odpowiedziała mi grobowa cisza. Wściekła kopnęłam szklany stolik, który przewrócił się i rozbił. Nie! Tak nie może być! Ona nie może być lepsza ode mnie! Nie tym razem! Szybkim krokiem wstałam i nie przejmując się rozwalonym szkłem przeszłam do swojej sypialni.
                                                                               ***
                                        Gdy obudziłam się, zdałam sobie sprawę, że nie słyszałam jak Melissa budzi mnie na śniadanie. Spojrzałam na zegar, wiszący naprzeciwko łóżka. Według jego wskazówek właśnie dochodziła jedenasta. Przetarłam oczy i zmusiłam mózg do pracy. Czy opiekunka coś mówiła o dzisiaj? Nie. Nie wydaje mi się. Zrzucam kołdrę i bez porannej toalety wychodzę z pokoju. Kieruję się do kuchni, z myślą, że na mnie czekają. Jedyna osoba to Cato, na którego wpadam w wejściu do jadalni. Cofam się do tyłu i mało co nie upadam, gdyż zapomniałam o stopniu znajdującym się kilka centymetrów za moimi stopami. Chłopak łapie mnie za ramię i stawia do pionu.
- Dzięki. - wyjmuję ramię z uścisku jego ciepłych dłoni. - Gdzie się wszyscy podziali?
Prześlizguję się między nim, a ścianą. Siadam na blacie stołu i zrywam kilka winogron.
- Nie wiesz, że to niekulturalnie siadać na stole? - pyta z rozbawieniem
Wzruszam ramionami i rozgryzam jeden z dorodnych owoców.
- Gdzie? - czuję, że nie muszę kończyć, aby zrozumiał o co mi chodzi.
- Mamy dzisiaj wywiady i powiedzieli, że mamy wolne do 16, kiedy mamy się spotkać ze stylistami. - odpiera. - A i na wywiadzie mamy iść na żywioł.
- Żywioł? - pytam, gdy przełykam następny z owoców.
 Chłopak opiera się o ścianę i dopiero wtedy odpowiada.
- No wiesz ogień, woda, ziemia, powietrze.
Chwytam za talerz, na którym ktoś ułożył dorodną kiść winogron. Zeskakuje z blatu i gdy przechodzę bok chłopaka, on wystawia ramię, aby mnie zatrzymać, a następnie przytula.
- Jakie planu na ten czas? - pyta z twarzą w moich włosach.
- Telewizja. - stwierdzam.
- Mogę się dołączyć?
Przez chwilę myślę o wczorajszym pokazie przed organizatorami. O ciężarze noża w mojej dłoni, o kukle...o uczuciach.
- Nie. - odpowiadam i wyślizguję się z objęć blondyna.
Mimo moich słów, chłopak i tak idzie za mną do salonu i zabiera pilot, a gdy próbuje wstać przyszpila mnie do kanapy.
                                                                               ***
                                         Pięć godzin mija jak z bicza strzelił. Co jakiś czas kłócimy się o to, kto ma przynieść nową porcję owoców lub o kanał, który mamy wybrać. Przez te kilka chwil czuję się jak za dawnych czasów, kiedy byliśmy przyjaciółmi i zostawaliśmy sami w domu, bo rodzice gdzieś wyszli. Gdy tylko przychodzą Draco i  Hally, chcę im powiedzieć, aby sobie poszli, niestety nie mogę. Za dwie godziny będziemy odpowiadać na pytania Caesar'a przed całym Panem. Musimy się jakoś prezentować. Posłusznie schodzimy za stylistami do pokoi, gdzie mają się nami zająć. Po otwarciu drzwi, dziwi mnie brak ekipy przygotowawczej.
- Gdzie są dziewczyny? - pytam zdezorientowana. - Nie powinny zdzierać ze mnie kilku warstw skóry, jak przed paradą?
- Nie. - odpowiada mężczyzna, stojąc plecami do mnie. - Wystarczy makijaż i fryzura, ale to ja się tym zajmę.
- Siadaj. - ręką wskazuje krzesło stojące przed wielkim lustrem.
Ostrożnie siadam i bez jakichkolwiek niepewności poddaje się zabiegom pielęgnacyjnym.
                                                                               ***
                                          Tym razem zaczynają od dziewcząt, dlatego za niecałą minutę wchodzę na scenę. Stoję w korytarzu wraz z innymi, póki nie podchodzi do mnie dobrze zbudowany mężczyzna w garniturze. Podaje mi dłoń i prowadzi na miejsce, skąd mam wyjść. Prowadzący powoli żegna się z Marvel'em i nagle rozlega się dźwięk przyprawiający mnie o gęsią skórkę. Dźwięk, który oznacza koniec wywiadu chłopaka z Jedynki. Serce mi przyśpiesza, ale udaję opanowaną.
- A przed nami niezwykła dziewczyna. - przedstawia mnie Caesar. - Gorącymi oklaskami powitajmy Clove Leland!
Zanim wychodzę w zasięg widoku kamer, odwracam głowę i wychwytuję uśmiech Cato. Dumnym krokiem wychodzę na scenę.
- Witaj Clove. - głos mężczyzny jest przepełniony optymizmem. - Piękna kreacja.
Mam na sobie długą czerwonawą suknię, której normalnie nigdy bym nie założyła. Wiem, jednak czemu Draco wybrał ją. Strój idealnie podkreśla moje ciało.
- Och, dziękuję. - odpowiadam z szerokim uśmiechem. - Trzeba przyznać, że Draco, mój stylista ma wyczucie stylu.
Siadamy na wielkich fotelach. Utrzymuję uśmiech na ustach.
- Jak Ci się  podobały Ci się treningi? - pyta
Czyli od razu przechodzi do konkretów. Przybieram minę pomiędzy mordercą, a miłą nastolatką.
- Były świetnie. - chwalę, a po chwili dodaję - Ta cała broń, trenerzy, którzy nam pomagali. Czułam się niemal jak w domu.
Czuję, że robię dobrze, wychwalając to co mnie spotkało w Kapitolu. Ukazuję, że fascynuje mnie to, ale pokazuję również, że nie jestem słabą dziewczyną, jak wcześniej myśleli.
- Skoro już rozmawiamy o treningach to mam jedno pytanie. - Caesar patrzy mi w oczy. - Masz już obraną taktykę na arenę?
- Och, od dawna.
- Zdradzisz nam ją? - w jego głosie słyszę wyraźną nadzieję.
- Nie mogę zdradzać szczegółów, ale możecie spodziewać się widowiska. - mówię, choć na usta cisnął mi się inne, mniej przyjemne słowa.
- Nie mamy co do tego wątpliwości. - odpowiada uprzejmie. - Mam jeszcze jedno pytanie. Jak się czułaś, gdy wylosowali Cię w dniu dożynek?
Jak się czułam? Zdradzona, przestraszona, smutna.
- Wspaniale! - mówię zamiast tego. - Było to trochę niespodziewane, ale czułam się wyśmienicie. Przecież mogę przynieść chwałę swojemu Dystryktowi. Tyle osób, które znam o tym marzy, a to ja dostałam taką szanse. Zdecydowanie czułam się zaszczycona.
Nagle rozlega się brzęczyk, a prowadzący, delikatnie chwyta moją dłoń.
- Przed państwem Clove Leland z Dystryktu Drugiego. - wykrzykuje. - Czyż nie jest cudowna?
Publiczność odpowiada mu oklaskami i wiwatami. Schodzę ze schodów i siadam na fotelu obok Marvela.
- Niezła robota. - szepcze mi do ucha.
Uśmiecham się lekko w odpowiedzi. Chcę mu odpowiedzieć, ale w tej samej chwili Cato wita się z prowadzącym. Opieram się o oparcie fotela i uważnie słucham. Zadaje nam podobne pytania, ale jedno pytanie nie daje mi spokoju. Caesar próbuje się dowiedzieć czy Caton ma dziewczynę, która czeka na niego w domu. Przez chwilę blondyn patrzy na niego, a gdy już mam usłyszeć odpowiedź, brzęczek ogłasza koniec wywiadu.
                                                                               ***
                                           Wkurzona opadam na krzesło w jadalni i walę dłonią o blat stołu na tyle mocno, że zastawa się leciutko trzęsie.
- Dziewczyna, która igra z ogniem. - warczę wkurzona.
- Katniss zrobiła z siebie idiotkę. - stwierdza Cato. - Bardziej bym się martwił tym, że wyznanie chłoptasia przysporzy nam kłopotów.
Spoglądam na niego spod zmrużonych powiek. Wiem jednak, że ma racje. Wyznanie miłości może spowodować, że więcej sponsorów skupi się na Dwunastce. Jeszcze raz walę ręką w stół. Inni biesiadnicy nie reagują na to.
- Nie ma co się denerwować. - uspokaja nas Lyme. - Zabijecie tą Dwójkę już pierwszego dnia. Ta 11 nic nie znaczy.
Podnoszę na nią wzrok. Czy aby na pewno? Przecież takiej ilości punktów nie przyznają za nic wielkiego. Trzeba się nieźle napracować. Wkurzona, ale i zamyślona wpakowuję łyżkę zupy do ust.
                                                                               ***
                                           Przyglądałam się swoim dłoniom.  Były ubrudzone krwią i błotem. Na ziemi przede mną leżał nóż. Przerażona wstałam i rozejrzałam się po wielkiej łące. Wszędzie były ciała. Przechodząc obok nich, rozpoznawałam dobrze mi znanych trybutów. Mała Rue, Glimmer, Marvel, dziewczyna z piątki o rudych włosach, para z Czwórki, Everdeen, Tresh, chłoptaś. Wszyscy mieli gdzieś wbite noże. To w serce, to w szyje lub oko. Nagle usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się przybierając postawę obronną. Nie miałam żadnej broni, a walka wręcz nie szła mi dobrze. Stanęłam twarzą w twarz z Cato. Jego twarz była w krwi sączącej się z ran. W dłoni trzymał czysty miecz.- Cato. - wyszeptałam. Chciałam podejść i przytulić się do niego, ale nie mogłam zrobić kroku. Nie mogłam ruszyć się z miejsca. Byłam jakby przyczepiona do trawy rosnącej pod moimi stopami. Nagle uniosłam głowę i zobaczyłam jak ostrze miecza zanurza się w mojej klatce piersiowej. Krzyknęłam.                                                                                ***
                                            Słysząc pukanie do drzwi mojej sypialni, usiadłam na łóżku ciężko dysząc.
- Przyjdź na śniadanie. - powiedziała Melissa stając na progu. - Chyba nie chcesz głodna trafić na arenę.
To dzisiaj. Za kilka godzin rozbrzmi gong, rozpoczynający Głodowe Igrzyska.
- Nie, nie chcę. - odpowiadam przyglądając się kobiecie. - Tylko się umyję i już będę.
Opiekunka odwraca się na pięcie i znika w korytarzu. Szybko wstaję z łoża i w drodze do łazienki zrzucam z siebie ubranie. Zimna woda budzi moje zmysłu do życia, a truskawkowy żel pod prysznic pomaga mi się pożegnać z tą sypialnią. Puszysty ręcznik skutecznie pozbywa się kropel wody. W samej bieliźnie idę do szafy. Wybieram pierwsze jeansy na jakie natrafiam i ciemnozieloną bluzkę. W końcu później i tak mnie przebiorą. Przynajmniej tak sądzę. stojąc w drzwiach ostatni raz przyglądam się w pokoju, w którym spędziłam ostatnie cztery noce. Z cichym westchnieniem idę do jadalni. przez cały posiłek nikt się nie odzywa. Możliwe, że płatki czekoladowe są moim ostatnim porządnym posiłkiem, dlatego delektuję się każdym kęsem.
                                                                               ***
                                             Stoję przed kapsułą. Zamykam na chwilę oczy i się nie ruszam, póki damski głos nie informuje mnie, że pozostało 10 sekund. Robię krok i odwracam się w stronę Draco. Szklane ściany więzienia zamykają się, a stylista posyła mi krzepiący uśmiech. Przybieram twarz morderczyni, która nie może doczekać się swojej pierwszej ofiary. Nagle nastaje ciemność, a ja czuję jak wznoszę się do góry. Do moich oczu dociera lekkie światło. Pozostało mi 60 sekund.
________________________________________________
Musze przyznać, że o jeden dzień się spóźniłam, ale mimo choroby nie mam wolnego,  a napisanie tego mi trochę zajęło. Możecie podziękować dzieciakom, które hałasowały mi pod oknem przez całe dnie i zachęciły mnie do wcielenia się w Clove (miałam zamiar urwać im łby, ale to inna historia).Chcę też podziękować mamie, która sama zamykała mnie w pokoju z komputerem na biurku i przynosiła mi hektolitry herbaty z miodem. Jak obiecałam jest 20 rozdział i wpuszczam ich na arenę, choć sądzę, że myśleliście o czymś innym :p Nie przedłużam :) Mam tylko nadzieję, że się podobał rozdział.
A..Clove z opowiadania przesyła Wam myśl, która jest podpowiedzią do tego co będzie się działo. Oto ona: "That should be me"

środa, 21 sierpnia 2013

Rozdział 19

                                     Do obowiązkowych ćwiczeń należały noże, włócznie i jakieś małpie urządzenie, mające na celu wyćwiczenie mięśni rąk. Za każdym razem w kolejce zajmowaliśmy pierwsze miejsca. Zawsze w tej samej kolejności: Glimmer, Marvel, ja i Cato. Za główne cele postawiłam sobie wzbudzenie w przeciwnikach strachu, ale i sprawdzeniu kto się nadaje. Błyskotka dość dobrze sobie radziła z nożami, przynajmniej jeśli można tak nazwać trafiania do manekina. Bardziej zaskoczył mnie jej towarzysz z dystryktu. Moje wstępne wrażenie o jego głupocie, było błędne. W sumie ma niezłe poczucie humoru i świetnie posługuje się włócznią. Zresztą zauważyłam, że jego obecność u mojego boku denerwuje Cato, a to było mi potrzebne. Kiedy tylko postanowimy podejść do stanowiska z mieczami, aby blondyn pokazał co potrafi, przez przypadek potrącam Glimmer.
- Ej. - piszczy
Odwracam się do niej z wyższością w oczach.
- Ups. Przepraszam. - drwię z niej poprzez każdą wypowiedzianą literę. - Nie wiedziałam, że trzeba się z Tobą obchodzić jak z jajkiem. - milknę na chwilę i lustruję ja wzrokiem, po czym dodaje - w sumie wyglądasz do niego podobnie z tą pyzatą gębką i pustym łbem.
Dziewczyna czerwienieje ze wściekłości.
- Uważaj albo... - wypuszcza słowa niczym strzałki przesączone jadem.
- Albo co? - pytam z politowaniem.
Widzę w jej oczach, że nienawidzi mnie równie mocno co ja jej. Nagle zaczyna mnie ciekawić co byśmy zrobiły, gdyby organizatorzy zamknęli na arenie tylko naszą dwójką i dochodzę do wniosku, że byłby niezły ubaw. Zwłaszcza przy wyrywaniu jej tych blond kudłów.
- Albo obedrę cię ze skóry zanim w ogóle zejdziesz z tarczy.
Na te słowa wybucham gromkim śmiechem, nie przejmując się spojrzeniami rzucanymi ze strony innych obecnych na sali. Mam też gdzieś, że moja postawa niepokoi Cato, Marvel'a oraz Strażników Pokoju, którzy bacznie obserwują mój każdy ruch.
- Najpierw będziesz musiała uniknąć mojego noża. - szepczę prosto w jej twarz i odchodzę z dala od niej.
                                                                               ***
                                      Gdy tylko rozbrzmiewa gong oznajmujący nam porę obiadu, łapię Marvel'a za ramię i kieruję się w stronę stołówki. Wszyscy trybuci wspólnie jedzą posiłek w białej, sterylnej jadalni. Jedyny kolor to stoły zrobione z jasnego drewna. Całą czwórką zasiadamy do największego, stojącego na środku pomieszczenia. Zanim udaje nam się cokolwiek powiedzieć, awoksy przynoszą obficie zastawione tace. Kurczak w złocistej panierce, sałatka warzywna z mnóstwem tłustego majonezu, świeże bułki, koktajle, soki, woda i świeże owoce z pewnością prosto z Jedenastego Dystryktu sprawiają, że mam ochotę spróbować wszystkiego po trochu. Wiem jednak, ze nie mogę się przejadać. Zbyt nasączone tłuszczem potrawy spowodują dyskomfort, który pod żadnym stopniem nie pomoże mi w treningu. W końcu decyduję się na kawałek piersi z kurczaka i koktajl bananowy. Mięso delikatnie rozchodzi się na kawałki pod wpływam moich zębów, a napój napełnia mnie nową energią.
- Powinniśmy pomyśleć nad sojuszem z chłopakiem z Jedenastki. - wygłasza swoje przemyślenia Marvel. - Jest silny i dobrze byłoby go mieć za przeciwnika.
- Ale Cashmere... - zaczyna Glimmer.
- Ale Cashmere, ale Cashmere. - zaczyna ją przedrzeźniać chłopak, czym zdecydowanie u mnie punktuje. - Nie musimy nam wszystkiego dyktować, zresztą nie widziała go podczas treningu.
Przez chwile skupiam się tylko nad podejściem siedemnastolatka względem jego partnerki z dystryktu. Sądziłam, że będzie w nią bezgranicznie zauroczony, jakże miłym uczuciem jest dowiedzieć się, że myliłam się względem niego. Dopiero po chwili dociera do mnie co powiedział. Miał racje. Tresh, czarnoskóry nastolatek o umięśnionej sylwetce zdecydowanie nie jest osobą, która chciałabym mieć za wroga.
- On ma rację. - mówię.
Cato patrzy mi w oczy, ale nic nie mówi.
- Nie sądzicie, że w tym roku będzie prosto wyeliminować pozostałych? - zmienia temat.
Atmosfera przy stoliku zmienia się i przez następną godzinę wysłuchujemy różnych żartów i cho chwilę wybuchamy śmiechem, jednak coś mnie niepokoi...czemu blondyn zmienił temat? Czyżby się czegoś bał? A może po prostu  nie chce przyznać innym racji?
                                                                               ***
                                       Reszta treningu zmienia się w rutynę, Cato i Glimmer spędzają większość czasu pobierając nauki w obchodzeniu się z trójzębem, a ja uczę się od Marvela jak porządnie rzucać włócznią. Później zmieniamy stanowisko, przechodząc do rozpoznawania roślin. Nawet nie zauważam jak dzień minął końca, a ja i Cato szliśmy korytarzem do wind. Nie mogliśmy wracać z trybutami z innych dystryków, więc między mną, a chłopakiem panowała cisza.
- Dlaczego się z nim we wszystkim zgadzasz? - chłopak się zatrzymuje, a ja idę dalej, póki nie łapie mnie za rękę. - Pytam się dlaczego.
Patrzę w jego błękitne oczy, w których widać milion uczuć.
- Bo często ma racje. - zauważam - Gdybyś nie był tak zafascynowany tą pustą blondyną zauważyłbyś to.
Przez chwilę patrzymy na siebie. Kiedy chłopak nie wypowiada żadnych słów, odwracam się na pięcie i idę w stronę windy. (Proponuję piosenkę :)) Nagle na moich ramionach zaciskają się mocne dłonie, które odwracają mnie w jego stronę. Moje usta zastygają w pocałunku. Bezwładne dotąd dłonie wplątują się w jego włosy. Robimy kilka kroków, aż moje plecy dotykają lodowatej ściany.Nie zwracam na to zbytniej uwagi, gdyż moją uwagę skupiają zęby Cato delikatnie zaciśnięte na mojej wardze. Posłusznie rozchylam wargi, pozwalając naszym językom połączyć się w delikatny tańcu. Podniósł mnie za biodra, umożliwiając mi oplecenie jego klatki nogami. Oderwaliśmy się od siebie, a wtedy spojrzałam w jego oczy. Jego piękne, błękitne oczy głębokie jak jezioro, w którym marzyłam się zatopić. Już po sekundzie nasze ciała ponownie się połączyły, a jego zęby zaczęły drażnić moje ucho. Zachichotałam, mimo że prawie nigdy mi się to nie zdarzało. Jego usta przeniosły się na moją szyję, tym samym powodując dreszcze na moim ciele. Moje dłonie zaczęły badać szczegóły jego klatki piersiowej. Skubnęłam palcami skrawek koszulki, a on oderwał swoje usta i zdjął pośpiesznie podkoszulek. Położyłam dłoń na jego gołej piersi i jeszcze mocniej ścisnęłam go nogami, aby jak najbardziej zmniejszyć odległość między nami. Opieram głowę o jego czoło i zaciskam powieki. Tak bardzo chciałabym zatrzymać czas i na zawsze pozostać tak jak teraz. Bezpieczna w jego ramionach.
- Dlaczego całujesz się z Glimmer? - pytam szczerze.
Jego dłonie łaskoczą moją skórę pod koszulką.
- Bo sam siebie oszukuję. - jego oczy wpatrują się we mnie ze smutkiem. - Bo chcę, abyś wróciła do domu.
Między nami znów panuje cisza zakłócana jedynie przez nasze oddechy. Nagle słyszymy kroki na korytarzu. Odrywamy się od siebie i doprowadzamy szybko do porządku. Z utęsknieniem przyglądam się jak kawałek materiały zasłania skórę chłopaka. Nagle zza zakrętu wychodzi Melissa. Na nasz widok na jej twarzy pojawia się szeroki uśmiech.
- Szukałam Was. - mówi z zadowoleniem. - Zaraz zaczyna się kolacja.
                                                                               ***
                                       Następny dzień pamiętam jak przez mglę. Przez cały dzień trenowaliśmy to co umiem najbardziej i staraliśmy się zawiązać sojusz z Tresh'em, niestety bezskutecznie. Podczas posiłku zasiedliśmy tak jak pierwszego dnia. Ani ja, ani Cato nawet nie wspominaliśmy o tym co się wtedy wydarzyło. Jego zachowanie względem blondynki nadal mnie irytowało, więc zdecydowałam się więcej czasu spędzać w towarzystwie Marvel'a. Tym razem wiedziałam, że Caton wie o wszystkim. O tym, że nie darze bruneta żadnych szczególnym uczuciem, tak samo jak on Błyskotki. Przez jeden dzień udało mi się nauczyć dość dobrze rzucać włócznią i posługiwać łukiem, choć i tak wolałam swoje zaufane noże. Nawet nie wyobrażałam sobie, że tak szybko przyzwyczaję się do  życia w Ośrodku i kompletnie zapomnę o arenie. Zatraciłam się w treningu, ale to tylko utwierdziło mnie w postanowieniu, że wygram. Wygram i zabiję Glimmer.
___________________________________________________________________
Z góry przepraszam Was za długość i przewidywalność akcji, ale po jednym pławieniu koni, zachorowałam, a gorączka zdecydowanie nie idzie w parze z jakąś wielką weną. Mam nadzieję, że Was zbytnio nie zawiodłam. Mam do Was tylko dwa pytanka:
1. Czy ktoś zna się na robieniu szablonów? Bo zamówiłam jeden, ale dziewczyna uznała, że tego nie wykona, bo nie jest przekonana do kolorow...
i 2. Znacie jakieś dobre ocenialnie?
Wynagrodzę rozdziałem :p