poniedziałek, 25 listopada 2013

Epilog

                           Ból przeszywa mi czaszkę. Chcę krzyknąć, ale nie jestem w stanie. Ostatnie łzy wypływają spod moich powiek i już po chwili wszędzie jest ciemność. Nagle wszystko zastępuje krew, stanowiąca jedynie tło. Trybuci wyrastają na około mnie. Ich ręce obdarte ze skóry i mięsa bezczelnie dotykają mojego ciała. Strach przepełnia mój umysł. Chcę uciec, ale nie mogę. Nagle czyjeś ramiona otaczają mnie z każdej strony. Podnoszę wzrok i rozpoznaję Cato. Bez zastanowienia przytulam się do niego i chowam twarz w jego szyję. Po sekundzie czuję okropny smród. Odrywam głowę, aby spojrzeć w niebieskie, niczym morze, oczy, ale zamiast nich moim oczom ukazuje się czaszka z resztkami mięsa. Robię krok w tył i upadam. Nie uderzam o jednak o ziemię, tylko spadam i spadam w dół. Gdy moje ciało ląduje na miękkim materacu, nie mam pojęcia co się dzieje. Dopiero trzask zamykanej klapy, uświadamia mnie, że leżę w trumnie. Walę rękami o ściany i wieko, ale nic się nie rusza. Otaczająca ciemność zaczyna napierać na moje ciało. Zapiera oddech, a ja mimo wszystko czuję się szczęśliwa.



And stopped it
From end to beginning
A new day is coming
And I am finally free



__________________________________________________________
Wszystkie pożegnania pozostawiam na filmik, bo nie dam rady opisać tego wszystkiego za pomocą klawiatury :)
P.S. Jeśli chcecie, abym założyła bloga o Clato, ale opisując ich wspólne (dorosłe) życie w Dwójce, to niech min. dwie osoby napiszą w komentarzu "ja :D"


Rozdział 33

                          Strzepując ziemię ze spodni, podnoszę powoli głowę, gotowa ujrzeć martwego Tresha. Jego bezwładne ciało leżące na brunatnej ziemi, najlepiej z odciętą głową. Zamiast niego w kałuży krwi mogę rozpoznać dość ciemne i brudne włosy Marvel'a oraz jego śnieżnobiałe zęby, tym razem udekorowane małymi plamkami. W miejscu lewego oka, wystaje nierówna gałąź, jednak nie mogłaby być przyczyną jego śmierci. W takim razie co? Co spowodowało, że Jedynka leży martwy, bez jakichkolwiek innych obrażeń? I wtedy to zauważam. Jakieś dziwne fioletowe kwiaty, które urosły dokładnie na około jego umięśnionego ciała. Nie znam ich, a ilość rodzai roślin w moim domowym ogródku jest niezliczona. Czyżby? Nie, one nie byłyby w stanie. A może jednak. Dodatkowa osoba z głowy, myślę.Po kilku niezwykle krótkich sekundach, zdaję sobie sprawę, że jeśli on nie żyje, a została Jedenastka to...
- O nie. - szepczę, a mój wzrok niemal natychmiast wyszukuje w otoczeniu ostatnich żyjących trybutów, najpewniej złączonych w walce.
Wreszcie ich widzę. Dwa potężne ciała połączone w jedno, w jedynym i takim samym celu. Zabijaniu. Srebro broni oślepia mnie przy każdym ruchu. Słońce grzeje coraz mocniej, a może tylko ta się wydaje? Przez kilka minut tylko stoję i obserwuję bijatykę, ale gdy ciemnoskóry nastolatek rzuca Cato o drzewa jak zwykłą lalkę, ruszam biegiem. Z każdym krokiem zmuszam swoje ciało do większego wysiłku, co niemal boli. Mój oddech przyśpiesza, a serce bije z potrójną siłą. Muszę mu pomóc. Nie mogę pozwolić, by Cato zginął. Nie zwracam zbytniej uwagi na hałas wydobywający się spod moich butów. Liczy się tylko jedno. Żyje blondyna. Nóż jest niemal przy szyi Tresh'a, gdy jego silne ramie odpycha mnie na bok. Uderzam głową w twardą ziemię i moją czaszkę przepełnia palący ból. Mam ochotę zwinąć się na skrawku areny, gdzie wylądowałam, ale nie mogę okazać słabości i pozwolić chłopakowi tak szybko się mnie pozbyć. Wstaję  na równe nogi, jednak trudno jest mi utrzymać się w pionowej pozycji, gdyż przez chwilę moje ciało nawiedzają mdłości. Pusty żołądek nie poprawia mojej sytuacji. Powstrzymując wymioty robię kilka kroków w stronę zagrożenia i wtedy potężny nastolatek odwraca się w moją stronę. Podnoszę głowę, aby móc spojrzeć w jego duże, ciemne oczy. Paraliżuje mnie strach, ostrze wypada z dłoni. nie mogę  się ruszyć. Dokładnie tak jak w moich snach. Stopy mam wrośnięte w ziemię, niczym korzenie starego drzewa. Powietrze opuszcza moje płuca z głośnym świstem. Dłoń Jedenastki zaciśnięta na broni i opada w moją siostrę, gdy czyjeś ciało wpada między nas. Rzucam się na bok i słyszę jakiś krzyk. Instynktownie moja głowa odwraca się w kierunku źródła dźwięku.
- Nie! - wrzeszczę, ile mam sił.
Moje serce rozpada się na kawałki, gdy przebite ciało Cato ląduje na ziemi. Już nie mam nikogo kto naprawdę mógłby mnie utrzymać przy życiu. Kto mógłby mnie zrozumieć. Rzucam się na niedoszłego napastnika. Nieważne czy zginę czy nie. Nic mi nie zostało. Pokonuje te kilka metrów w ciągu paru sekund i po chwili przewalam zaskoczonego chłopaka na ziemię. W tle rozbrzmiewa huk armatni, a ja wiem, że Cato już odszedł. Zaciskam blade ręce na szyi przeciwnika i czuję, jak po policzku spływają zimne łzy. Łzy straty, smutku, zrezygnowania. Wszystko odeszło. Nieświadomie powoli odpuszczam uścisk, moje ciało przeszywają spazmy bólu. Nie fizycznego, choć jest na tyle silny, że nie ma żadnej różnicy. Wydostanie się spod mojego ciężaru nie zajmuję dużo czasu dla chłopaka. Gdy siada na mnie, czuję, że jego masa zaraz połamie mi kości.
- To za Rue. - mówi wściekły.
Zamykam oczy, aby nie musieć patrzyć na oczy przepełnione furią i chęcią zemsty.
__________________________________________________________
Czy potrzeba jakiegoś uzupełnienia?

niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział 32

                         Uspokajam oddech i z uśmiechem przyglądam się przerażonej i zarówno wkurzonej Katniss. Wreszcie mam to co chciałam od początku. Jej ciało pod sobą i możliwość podjęcia decyzji na temat jej dalszych losów. Jej spięte mięśnie tylko dodają mi pewności siebie. Jest starsza i wyższa, jednak nie ma żadnego pojęcia o walce. Nie ma żadnych szans. Nie zwracając uwagi na chłopaków, starających się  wykończyć Jedenastkę, wyciągam ostatnie ostrze jakie mi zostało. Powoli przejeżdżam nim po zakrytym materiałem brzuchu Everdeen.
- Taka słaba. - szepczę na tyle głośno, że każda wypowiedziana litera dociera do jej ucha. - I bezbronna. Aż mi Ciebie żal.
Mięśnie szesnastolatki napinają się przy każdym dźwięku wydobywającym się z mojego gardła, a ja nie jestem pewna co czuję. Unieruchomiłam ją, coraz bardziej zbliżam się do wygranej, powinnam być szczęśliwa, a jednak nie jestem. Tyle trenowałam, aby stać się niezwyciężoną, aby zabijać bez zarzutów sumienia, a teraz nie umiem się ich wyzbyć. Maska nałożona na moją twarz nie chce zniknąć, mimo że uczucia biorę górę nad zdrowym rozsądkiem. Ostrze ciąży mi w dłoni. Mimo tego podnoszę je do góry i znaczę na czole Katniss znak. Idealne odzwierciedlenie broszki kosogłosa, którą ma przypiętą na kurtce nawet w tej chwili. Przejeżdżam wolną dłonią po czystym złocie z lekką zazdrością.
- Czy ty go kiedykolwiek kochałaś? - pytam już głośniej.
Niech się przyzna. Niech powie na oczach całego Kapitolu, a nawet Panem, że nigdy go nie kochała.
- Tak. - charcz, choć moje dłonie nie są zaciśnięte na jej gardle.
Nie wytrzymuję i uderzam ją rozprostowaną twarzą w, już wcześniej zaczerwieniony od wysiłku, policzek. Słyszę chudy plask i delikatne mrowienie bólu na skórze, ale nie zwracam na to uwagi.
- Nie kłam.- mój głos jest zimny i żądny prawdy.
Nie pozwolę, aby po jej śmierci cały Kapitol sądził, że z jej strony miłość do Peety Mellark'a, była szczera. Ta mała suka nie miała prawa go kochać. Widać to było w jej zachowaniu. Nawet nie pomyślała o nim, gdy uciekała podczas krwawej bitwy przy Rogu Obfitości. Nagle jej ślina oślepia mnie, a wściekłość wyrzuca z mojego umysłu jakiekolwiek wyrzuty z sumienia. Jednym sprawnym ruchem wbijam jej nóż w ramię, omijając kości, aż słyszę jej krzyk. Wycieram rękawem ślinę i przybliżam się do jej twarzy, tak blisko, że nasze usta niemal się stykają.
- Gadaj, albo będę cię torturować, póki nie wykrwawisz się na śmierć. - wypuszczam słowa przez mocno zaciśnięte zęby. - I tak już nie wrócisz do swojej nic nie wartej siostrzyczki.
- Nie kochałam go, nigdy. - szepcze między jękami bólu.
Dłonią ściskam jej policzki i ustawiam jej głowę tak, aby patrzyła prosto na mnie.
- Zuch dziewczynka. - oceniam i wbijam nóż w drugie ramię szesnastolatki. - Nie sądzisz, że lepiej byłoby patrzeć na śmierć siostrzyczki, niż samej teraz leżeć na tej ziemi?
Między nami zapada cisza.
- Dla mnie to bez znaczenia, bo nawet gdyby była tu zamiast Ciebie to zginęłaby z mojej ręki, tak jak ty. - dodaję, gdy nie słyszę od brunetki żadnej odpowiedzi.
Jak na dowód swoich słów ostrze zatapia się lekko między skórą jej policzków, a na światło dzienne wypływa strużka czerwonej krwi.
- Jesteś potworem. - głos jej się łamie, gdy wypowiada te dwa, błędne, ale też ostatnie słowa.
Już po chwili z jej gardła wypływa morze czerwonej mazi, a waleczne dotąd spojrzenie, zabiera pustka. Wreszcie jest martwa, a całe Panem wie, że nie kochała Kochasia. Powoli podnoszę się z jej bezwładnego ciała, dołączając jej imię do listy moich ofiar.
_____________________________________________________
Już wiadomo, że Katniss nie wygra...macie jakieś przypuszczenia kto zostanie zwycięzcą?

wtorek, 19 listopada 2013

Rozdział 31

                         Tresh, Katniss, Marvel, Cato i ja. Ostatni żywi trybuci. Trzech zawodowców, a w tej grupie ja. Zaszłam dalej, niż wcześniej myślałam, a teraz... Teraz stoję tutaj, oparta o brązową korę, wielkiego drzewa, przyglądając się jak moi sojusznicy opracowują  plan. Powinnam im pomóc, ale jedyna rzecz jaka się teraz mnie interesuje, obejmuje decyzję odłączenia się od grupy. W końcu nie mogę do końca pozostać z nimi. To oznaczałoby śmierć, najpewniej moją.
- Kogo pierwszego zdejmujemy? - strzelam prosto z mostu i widzę jak mięśnie Cato się napinają.
- Od półgodziny wszystko powtarzam. - jego głos jest lodowaty, niemal czuję jak dreszcze na moim ciele. - Czy choć raz możesz mnie posłuchać?!
Wpatruję w blondyna. Jego oczy przepełnione wściekłością, przypominają mi nasze pierwsze spotkanie. Jak dużo się od tamtego czasu zmieniło.
- A ty możesz przestać wszystkim rozkazywać? - jestem zirytowana i wkurzona, jednak nie pozwalam sobie na jakikolwiek wybuch. - Może wtedy szybciej to wszystko skończymy?
Jego silne dłonie zaciskają się na moich ramionach z taka siłą, że nie dam rady się nawet ruszyć. Ból ogarnia moje ciało, a ja się nawet nie ruszam, tylko czekam na jego krok. Nagle mnie puszcza.
- W taki razie, rób co chcesz. - mówi tonem pozbawionym uczuć. - Ale my idziemy wykończyć Jedenastkę.
***
                          Ukryta za wielkim kamieniem, wysłuchuję kroków na granicy zboża. Woda powoli moczy mi bluzkę, a chłód wywołuje gęsią skórkę z każdym podmuchem lekkiego, zimnego wiatru. Nie mam pojęcia jak długo już sterczę w tym samym miejscu, gdyż słońce nie ruszyło się z miejsca nawet o milimetr. Najpewniej organizatorzy chcą, aby każdy miał równe szanse. Nagle do pełnej gotowości przyzywa mnie głuchy trzask łamanej gałęzi. Ledwo słyszalny, jednak w takiej ciszy, bez problemu można wychwycić, z którego miejsca areny dochodzi. Dokładnie zza moich pleców. Wszystkie mięśnie ukryte pod moją skórą naprężają się, a nogi automatycznie przygotowują się do działania. Spoglądam w prawo i napotykam wzrok Marvel'a. Chłopak niezauważalnie kiwa głową, a wtedy oboje wstajemy i wychodzimy z ukrycia. Cała  trójką zachodzimy drogę dla Tresh'a. Stoimy w takiej samej odległości od siebie, jednak widać, że to Cato i Marvel'a najbardziej obawia się chłopak. Może to nawet dobrze. Jeśli mnie nie doceni, to ja mogę być jego najgroźniejszym przeciwnikiem. Nawet nie zauważam, kiedy rozpoczyna się walka. Uderzenie miecz o sierp, mobilizuje mnie do działania. Wyjmuję ostrze i czekam z pełnej gotowości. Jedenastka sprawnie odpycha ataki chłopaków i nieświadomie cofa się w moją stronę. A ja tylko na to czekam. Sierp coraz częściej przerywa powietrze w celu uszkodzenia czyjegoś ciała. A ja powoli podnoszę jedną rękę do góry i juch chcę opuścić ostrze noża, aby przebić tętnice nastolatka, gdy czyjeś ciało uderza o mnie z całej siły. Spotkanie mojego biodra z ziemią nie jest wcale przyjemne. Na ślepo wodzę rękoma, gdy nagle czuję włosy, które wplątały się między moje palce. Wykorzystuję to i po sekundzie, już jestem na górze, przyglądając się  wykrzywionej w bólu twarzy Everdeen.
______________________________________________________
Opowiadanie drastycznie zmierza ku końcowi, więc proszę Wam o przesyłanie pytań, na które mam odpowiedzieć na:
- e-mail: cloveleland@gmail.com
- gg: 48382105
- w wiadomości prywatnej na moje konto na facebook'u,
- bądź na numer telefonu: 602220706.
Zakładam jeszcze dwa normalne rozdziały i epilog, a później oczywiście filmik :)
Mam nadzieję, że rozdział się spodoba. Pamiętajcie, że opinie mile widziane.

czwartek, 14 listopada 2013

Rozdział 30

                        Szok jest na tyle wielki, że nie zauważam cienia kryjącego się wśród drzew. Nie jestem świadoma obecności, innego człowieka, oprócz moich towarzyszy, póki srebrna strzała nie przecina powietrza kilkanaście centymetrów od mojej głowy. Momentalnie odwracam głowę, jednak wiatr, najwyraźniej dzieło organizatorów, utrudnia mi zobaczenie czegokolwiek. Podmuchy powietrza wyciskają mi łzy z oczu, mimo to stawiam pierwszy krok ku źródle zagrożenia. Każdy ruch spotyka się z coraz większym oporem. Drzewa wyginają się niemal do ziemi, i wtedy udaje mi się dostrzec kruczoczarne włosy. Nie jestem w stanie stwierdzić do kogo należą. Nagle w jednej sekundzie wszystko cichnie, wiatr ustaje, a ja ruszam biegiem. Wpadam między drzewa i rozglądam się wokoło. Krótkie mignięcie wskazuje mój cel. Instynktownie wydłużam krok, aby zwiększyć swoje tempo. Gałęzie biją moje ciało, pozostawiając na skórze różowe ślady. Mózg ledwo to rejestruje, gdyż po chwili nerwy wysyłają mu inny sygnał. Inne źródło bólu. Ciało niedawnego zamachowca. Turlamy się po brunatnej ziemi, póki moje plecy nie zderzają się z twardą i dość ostrą korą jednego z drzew. Dziewczyna wyciąga strzałę ze srebrnego kołczanu, którego powierzchnia odbija delikatne światło księżyca. Nie mam pojęcia po co jest jej broń, której nie może użyć z tak bliska. I rozumiem jej działanie dopiero po chwili, gdy twardy i zaostrzony grot rozrywa skórę mojego ramienia. Nie myśląc o swoim działaniu, wykręcam rękę i z całej siły uderzam dziewczynę w kark, tym samym jednym ruchem, unieszkodliwiając ją. Bezwładne ciało opada na mnie, a ja wykorzystuję swoje umiejętności, aby usiąść na nieprzytomnej dziewczynie. Zachowywała się jak prawdziwy zawodowiec, mimo że nim nie była. Jestem tego pewna, choć nie umiem określić, który dystrykt jest domem, w którym czekała na jej powrót rodzina. Tak szkoda mi ją zabijać, bo bardziej zasługuje na zwycięstwo ode mnie. Jednak tym światem rządzą brutalne zasady.
***
                         Z kołczanem na plecach i łukiem w ręce, wchodzę na polanę upstrzoną w krwią. Centralnie na środku pali się wielkie ognisko, a wśród płomieni dostrzegam ciała. Ciała niedawno jeszcze żywych osób, które były jak ja, teraz to tylko kości otoczone przez poparzoną skórę i usta, wołające o pomoc, mimo że nie czuja bólu. Nerwy już dawno przestały cokolwiek odczuwać, jednak sama świadomość tak okrutnej śmierci, jest przerażająca. Bez słowa podchodzę do płomieni, choć najchętniej uciekłabym jak najdalej od tej przerażającej sceny. Chłopacy przyglądają mi się, jakby czekali na słowa wyjaśnienia, mojego nagłego zniknięcia i pojawienia z bronią, która jeszcze niedawno nie należała do nas. Ja mam jednak inny plan, w którym nie ma punktu mówiącego o naszej rozmowie. Nie mam zamiaru rozmawiać z potworami, choć sama jestem jednym z nich. Czasami zastanawiam się czy przypadkiem nie jestem jednym z tych okropnych zmieszańców. W celu odegnania tych myśli, rzucam łuk z kołczanem w ognisko. Ogień momentalnie otacza broń, a ja bez słowa odwracam się na pięcie i idę w stronę drzewa, aby ukryć się w jego cieniu i mackach mgły.
***
                          Mimo chęci jak najszybszego zakończenia gry, nie mam najmniejszej ochoty, aby ruszać się z objęć z upiornej, delikatnej mgły. Otoczona przez jej macki czuję się kompletna. Na tyle, że dopiero odgłosy ptaków budzących się do życia, wyrywają mnie z niebezpiecznej krainy rozmyślań. Czas ruszyć dalej. Czas zabijać. Czas stać się potworem, mimo że wcale nie chcę nim być.
________________________________________________________
Tym razem zrezygnowałam z dialogów, aby lepiej ukazać coś co chciałam przekazać. Zauważyłam, ze pojawiły się obawy o zawieszenie bloga. Spokojnie, nie musicie się martwić. Dokończę Clove, a w oczekiwaniu na kolejne rozdziały zapraszam Was na mojego drugiego bloga

sobota, 2 listopada 2013

Rozdział 29

                       Narzucając plecak na ramię, przyglądam się jak chłopacy gaszą rozpalone ognisko. Od incydentu z pocałunkiem, nikt się nie odezwał. Cisza powoli stawała się upiorna. Podniosłam głowę w stronę ostatnich promieni słońca i zacisnęłam dłoń na noktowizorze. Tak bardzo chciałam już wrócić do domu, ale też nie chciałam ponownie wejść do lasu. Zirytowana swoją niepewnością jęknęłam.
- Idziemy. - donośny głos Cato przywołał mnie do porządku. - Zaraz się ściemni.
Bez słowa ruszam w stronę blondyna, odwróconego do mnie plecami. Czuję na sobie palący wzrok Marvel'a, a następnie jego ciało obok mojego i silną dłoń na moim biodrze. Jednym ruchem wyrywam się z jego uścisku z obrzydzeniem. Jak on w ogóle myśli, że może próbować mnie dotknąć? myślę. Niemal mogę wyczuć krew odpływającą z, zaciśniętych w pięści, dłoni. Wymijając Cato wchodzę do lasu. Niech nie myśli, że mu się upiecze, za to jak mnie potraktował. Tym razem to ja się pobawię.
                                                                            ***
Księżyc już dawno zastapil miejsce słońca, a my wytrwale podążaliśmy dalej. Z każdym krokiem coraz bardziej zagłębialiśmy się w las. Tylko dzięki noktowizorom udawało mi się, nie zaczepić o nic i nie upaść twarzą w wilgotną ziemię. Od godziny chodziliśmy po lesie i nie znaleźliśmy żadnej ofiary. Dopiero krzyk dochodzący 500 metrów od nas, dał nam nadzieję. Każdy krok w stronę miejsca, skąd pochodził odgłos, przybliżał nas w stronę możliwej ofiary i tym samym w stronę powrotu do domu. Nie byliśmy jednak przygotowani na to co zobaczyliśmy.
                                                                            ***
Ledwo dotarliśmy na polanę, a ja już chciałam z niej uciec. Kawałki ciała jakiegoś trybuta walały się po całej trawie. Serce wyrwane z klatki piersiowej barwiło mi buty. Poczułam jak wszystko co dotąd zjadłam podchodzi do gardła. Nieraz widziałam martwe zwierzęta i ludzi, ale ten widok był okropny.  Poczułam mdłości, ale starałam się tego po sobie nie pokazywać. W końcu jakby to wyglądało. Zawodowiec wymiotujący na widok rozszarpanego ciała. Takie zachowanie nie poprawiłoby mojego wizerunku w oczach mieszkańców Kapitolu. Przybierając maskę bezinteresowności pierwsza ruszyłam do przodu. Zdziwienie chłopaków bez problemu można było wyczuć w powietrzu. Przemierzając polane, szukałam jakiejś wskazówki w jaki sposób zginęła ofiara i kim mogła być.
- Robota zmiecha. - dobiegł mnie zza pleców głos Cato.
Zmiechy. Ohydne kreatury Kapitolu, wyhodowane w ich zaawansowanych laboratoriach. Czasami używaliśmy ich na zajęciach polowych w lesie otaczającym Drugi Dystrykt. Mogły przyjmować najróżniejsze kształty. Ja jednak spotkałam się jedynie z ogromnymi, zdeformowanymi psami oraz ptakami. Mimo różnicy w wyglądzie wszystkie z nich cechowała niezwykle silna żądza krwi.
- Sądzisz, ze są jeszcze w okolicy? -bez mojej zgody moje usta się poruszyły.
Wlepiam wzrok w  chłopaka. Oboje mieliśmy nadzieję, że już dawno stąd odeszły, jeśli jednak nie, to byliśmy w ogromnych tarapatach. Zmieszańce mają to do siebie, ze cechuje je nie tylko niezwykła brzydota i siła, ale również trud odebrania im  życia. Dlatego podczas ćwiczeń polowych starałam się ich unikać jak ognia.
- Patrzcie kogo załatwiły. - głos Marvel'a wyrwał mnie z zamyślenia.
Chłopak w jednej z rąk trzymał głowę. Blond włosy okalające twarz zostały po części wyrwane, ale i tak bez problemu można było zorientować się kto został ofiarą kreatur. Głowa oraz resztki rozszarpanego ciała należały do Peety Mellark'a.
___________________________________________________________
Wybaczcie wszelkie błędy, ale jestem na telefonie i nie jestem w stanie wszystkiego dopilnować. Przepraszam, ze tyle czekaliście, ale powoli tracę wenę i chęci do pisania Clove. Nie mówię, że zawieszam, bo tego nie zrobię, ale notatki mogą pojawiać się, troszkę rzadziej. Mam tu na myśli termin 1-1,5 tyg na jeden rozdział.