wtorek, 5 lutego 2013

Rozdział 3

                                 Przed akademią stoi Lyme, wysoka kobieta w jasnym, eleganckim kostiumie. Szturcham Cato, gdyż mentorka trybutów z Dwójki, zwykle jest widywana w dopasowanym do swojej budowy, dresie prosto z ośrodka szkoleniowego Kapitolu. Chłopak spogląda na mnie, a następnie podnosi wzrok w kierunku, który skazałam. Mruży powieki, jakby chciał zauważyć drobinki kurzu unoszące się w powietrzu.
- O co...? - nie kończę, gdyż Cato momentalnie przybiera wcześniejszy wyraz twarzy.
Nigdy nie zrozumiem facetów. Przez chwilę patrzę na niego. Przygląda się grupce stojącej na lewo od wejścia. Nagle zauważam, że stoi tam Dorothea, córka jego starszego brata, która ma zaledwie trzynaście lat. Obserwuję ją przez kilka sekund. Jest pewna siebie, jak zresztą większość z nas. Przynajmniej ci powyżej piętnastego roku życia. Myśląc o pewności wygranej, czuję ścisk w żołądku. Mimo, że pochodzę z dystryktów zwycięzców to szczerze, nie chcę, aby to kartka z moim nazwiskiem była dziś wylosowana. Jeszcze nie teraz. Najwyżej za trzy lata. A najlepiej nigdy. Czuję jak ktoś popycha mnie w stronę sali treningowej. Moja skóra jeszcze przez chwilę cieszy się ciepłem dłoni innej osoby, aby w następnej chwili stać się nieczułą Clove Leland, która może liczyć tylko na siebie. Właśnie taka jestem w akademii - nieczuła, wredna, urodzona do walki...samowystarczalna. Idąc przez korytarz, słyszę podniecone głosy innych dziewczyn. Nie muszę się specjalnie wysilać, żeby wiedzieć o czym tak ożywczo szepczą. Tematem tych rozmów jest Cato. Wysoki blondyn z niebieskimi oczami, który mając w swoim posiadaniu miecz, staje się maszyną do zabijania. Podczas walki potrafi pokonać nawet trenerów. Przy nim czuję się jak chuderlak dopóki nie dobiorę się do noży. Moich przyjaciół, dotrzymujących mi towarzystwa podczas treningów. Dochodzę do sali, w której zebrali się wszyscy w wieku od 12 do 18 lat. Siadam na pierwszy wolnym miejscu. Cato siada obok mnie. Przyglądam się hali. Miejscu codziennej, ciężkiej pracy i przelanej krwi, ale nigdy łez, odbieranych przez innych za oznakę słabości. Przez drzwi napływa coraz więcej dzieciaków. Kiedy wszyscy zajmują swoje miejsca, na scenę wchodzi Lyme.
- Witajcie - zaczyna - nie mam zamiaru znowu mówić Wam o zasadach. Doskonale je znacie.
Oczywiście, że tak. W końcu uczymy się tego od narodzin. Są 4 najważniejsze zasady dotyczące Głodowych Igrzysk. Pierwsza: Zawsze zachowywać się jakbyśmy byli pewni swojego zwycięstwa. Druga: Nigdy nie płakać. Co i tak rzadko się zdarza, nawet w najciemniejszych zakątkach dystryktu. Trzecia: Jeśli wylosują kogoś poniżej piętnastego roku życia, ktoś ze starszych osób musi się zgłosić na ochotnika.I ostatnia, najważniejsza: Musisz zwyciężyć.
- Jedyne co chcę Wam powiedzieć to powodzenia. -mówi- I niech los zawsze Wam sprzyja.
Ostatnich słów nie wypowiadana z entuzjazmem. Bardziej z odrazą i nieskrywaną...pogardą. Ciekawe do kogo. Do nas? Do Kapitolu? Nie mam ani chwili dłużej na myślenie o tej sprawie, bo mentorka podchodzi do mnie i Cato.
- Muszę porozmawiać z Waszą Dwójką. - kobieta odciąga nas na bok. - Clove - zwraca się do mnie - doskonale wiesz, że ukończyłaś już granicę piętnastu lat.
Już rozumiem. Lyme chce powiedzieć mi w ten sposób, że mogę się zgłaszać za dziewczyny młodsze ode mnie tj. Dorothea.
- Oczywiście, że tak. - potakuję, z mam nadzieje, obojętną miną. - To przecież jedna z zasad.
Lyme uśmiecha się do mnie słabo, a w następnej chwili odwraca twarz w stronę Cato.
- Ty natomiast, Hadley postaraj się trawić na arenę. - rozkazuje - Masz większe szanse niż za rok czy dwa.
Kobieta patrzy na nas przez dłuższą chwilę, jakby upewniając się, czy ją zrozumieliśmy. Później kiwa głową, pozwalając nam odejść
___________________________________________________________________
Trochę dłuższy :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz