niedziela, 25 sierpnia 2013

Rozdział 20

                                      Nóż wbił się w manekina bez problemu. Chwyciłam za kolejne ostrze, kiedy dobiegł mnie głos Glimmer.
- Co macie zamiar przedstawić przed organizatorami? - spytała.
No tak. Dzisiaj ostatni dzień treningów, co oznacza również pokaz przez organizatorami.
- To co mi wychodzi najlepiej. - w głosie Cato nie ma  żadnych emocji. - Mam zamiar skrzywdzić kilku instruktorów.
Kolejny nóż wbija się prosto w serce, a ja czuję czyjś oddech na szyi.
- Nie tak brutalnie. - Odwracam głowę i spoglądam w oczy Marvel'a. - Chyba nie chcesz nikogo zabić.
Podnoszę brwi do góry.
- Czemu by nie? rzucam wymowne spojrzenie na przymilającą się do Catona blondynę.
Chłopak śmieje się i klepie mnie przyjacielsko po ścianie.
- Pomożesz mi z nożami? Nigdy nawet nie próbowałem.
Kiwam głową i do obiadu udaje mi się go nauczyć kilkunastu sposobów rzutów. Trzeba przyznać, że jest pojemnym uczniem.
                                                                               ***
                                       Siedzę na ławce z brodą opartą  na kolanach. Występy trwają już 20 minut. Przed 5 minutami weszła Glimmer. Jeszcze tylko Cato, a później już tylko ja. Nie rozmawiam z chłopakiem. Nie czuję się na siłach. Zamiast tego wciskam dłoń w jego silne palce. Nasze oczy spotykają się na dłuższą chwilę.
- Cato Hadley. - damski głos wywołuje go.
Blondyn wstaje i rozdziela nasze złączone dłonie.
- Powodzenia - szepcze cicho i odchodzi.
Już ma wyjść, gdy zrywam się z miejsca i rzucam mu się na szuję. Nie przejmuję się innymi trybutami. nawet nie wiem czy zwrócili na nas uwagę. Cato całuje mnie szybko w szyję i stawia na ziemi. Drzwi się rozsuwają i blondyn znika. Po kilku sekundach odwracam się na pięcie i widzę kilka twarzy zwróconych we mnie. Wśród nich są trybuci z Czwórki, których imion nawet nie znam, Tresh i Peeta Mellark. Rzucam im wszystkim złowrogie spojrzenia i z pewnością siebie siadam na swoim miejscu. Nie mam pojęcia ile czasu mija, zanim wywołują mnie.
- Clove Leland. - czuję jak moje serce przestaje bić.
Przełamuję się i z uśmiechem kroczę ku sali treningowej. Żałuje, że nie ma mi kto powiedzieć "Powodzenia". Zaciskam pięści i kieruję się ku stanowisku z nożami. Nie przejmuję się poinformowaniu organizatorów, że już jestem, gdyż czuję na sobie ich spojrzenia. Chwytam za kilka noży. I rzucam. Z każdym ostrzem staram się pozbyć jakiegoś uczucia. Złość. Nienawiść. Niezrozumienie. Miłość... tak. Jej też muszę się pozbyć. Nie ma dla niej miejsca na arenie.
- Dziękujemy. - z transu wybudza mnie głos Senecki Crena.
 Spoglądam na głównego organizatora igrzyska i składam uroczysty ukłon. Rzucam przelotne spojrzenie na manekina. Noże wystają z serca, brzucha, głowy i szyi. Wcześniej nawet nie zwróciłam uwagi, gdzie rzucam, wystarczyło mi, że trafiałam w kukłę. Wychodzę równie dumnym krokiem i zmierzam do windy, która zabierze mnie do naszego apartamentu.
                                                                               ***
                                       Melissa włącza telewizor, a naszym oczom ukazuje się Caesar Flickerman. Tłumaczy wszystkim na czym polegały ostatnie trzy dni. Gdy w końcu przechodzi do konkretów, przestaję się bawić frędzlem od poduszki.
- Z Dystryktu Pierwszego, Marvel. - szpera po kartkach leżących przed nim - uzyskał punktów 9.
Jak na 12 maksymalnych nie jest tak źle. Zwłaszcza, że w ciągu siedemdziesięciu czterech lat istnienia igrzysk nikt nie zdobył maksymalnego wyniku.
- Glimmer zdobyła punktów 8. - ogłasza następnie.
Chce mi się śmiać. Pewnie im pokazała jak strzela z łuku.
- Cato z Dystryktu Drugiego osiągnął wynik 10 punktów.
Spoglądam z uśmiechem na blondyna. Cieszy się, choć miał nadzieję na więcej. Melissa oraz styliści wygłaszają zachwyt nad liczbą uzyskanych przez niego punktów.
- Wynik Clove to - Caesar zawiesza głos na kilka sekund, które dla wydają się wiecznością.- 10.
Spoglądam na  mężczyznę. Czy on właśnie powiedział, że zdobyłam 10? Z udawaną bezinteresownością dziękuję wszystkim za gratulacje. Inni trybuci osiągają mizerne wyniki w przedziale od 3 do 6. Dopiero Tresh zwraca moją uwagę uzyskując 9. Tak samo jak Marvel i lepiej od Glimmer. Zaczynam żałować, że nie udało nam się go przekonać do sojuszu. Dwunastolatka z jego dystryktu zdobyła 7. Ciekawe co mała mogła pokazać.
- Z Dystryktu Dwunastego, Peeta Mellark zdobył 8 punktów!
Ledwo skończył to zdanie, a ja zaczęłam się śmiać. Nie z powodu tego, że osiągnęłam lepszy wynik, ale dlatego, że miałam sposób na wkurzenie Glimmer. Następna wiadomość sprawiła jednak, że w sekundę zamiast radości, moje ciało zaczął opanowywać złość.
- Czy on? - spytałam zebranych. - Czy on...Ona zdobyła 11 punktów?!
Odpowiedziała mi grobowa cisza. Wściekła kopnęłam szklany stolik, który przewrócił się i rozbił. Nie! Tak nie może być! Ona nie może być lepsza ode mnie! Nie tym razem! Szybkim krokiem wstałam i nie przejmując się rozwalonym szkłem przeszłam do swojej sypialni.
                                                                               ***
                                        Gdy obudziłam się, zdałam sobie sprawę, że nie słyszałam jak Melissa budzi mnie na śniadanie. Spojrzałam na zegar, wiszący naprzeciwko łóżka. Według jego wskazówek właśnie dochodziła jedenasta. Przetarłam oczy i zmusiłam mózg do pracy. Czy opiekunka coś mówiła o dzisiaj? Nie. Nie wydaje mi się. Zrzucam kołdrę i bez porannej toalety wychodzę z pokoju. Kieruję się do kuchni, z myślą, że na mnie czekają. Jedyna osoba to Cato, na którego wpadam w wejściu do jadalni. Cofam się do tyłu i mało co nie upadam, gdyż zapomniałam o stopniu znajdującym się kilka centymetrów za moimi stopami. Chłopak łapie mnie za ramię i stawia do pionu.
- Dzięki. - wyjmuję ramię z uścisku jego ciepłych dłoni. - Gdzie się wszyscy podziali?
Prześlizguję się między nim, a ścianą. Siadam na blacie stołu i zrywam kilka winogron.
- Nie wiesz, że to niekulturalnie siadać na stole? - pyta z rozbawieniem
Wzruszam ramionami i rozgryzam jeden z dorodnych owoców.
- Gdzie? - czuję, że nie muszę kończyć, aby zrozumiał o co mi chodzi.
- Mamy dzisiaj wywiady i powiedzieli, że mamy wolne do 16, kiedy mamy się spotkać ze stylistami. - odpiera. - A i na wywiadzie mamy iść na żywioł.
- Żywioł? - pytam, gdy przełykam następny z owoców.
 Chłopak opiera się o ścianę i dopiero wtedy odpowiada.
- No wiesz ogień, woda, ziemia, powietrze.
Chwytam za talerz, na którym ktoś ułożył dorodną kiść winogron. Zeskakuje z blatu i gdy przechodzę bok chłopaka, on wystawia ramię, aby mnie zatrzymać, a następnie przytula.
- Jakie planu na ten czas? - pyta z twarzą w moich włosach.
- Telewizja. - stwierdzam.
- Mogę się dołączyć?
Przez chwilę myślę o wczorajszym pokazie przed organizatorami. O ciężarze noża w mojej dłoni, o kukle...o uczuciach.
- Nie. - odpowiadam i wyślizguję się z objęć blondyna.
Mimo moich słów, chłopak i tak idzie za mną do salonu i zabiera pilot, a gdy próbuje wstać przyszpila mnie do kanapy.
                                                                               ***
                                         Pięć godzin mija jak z bicza strzelił. Co jakiś czas kłócimy się o to, kto ma przynieść nową porcję owoców lub o kanał, który mamy wybrać. Przez te kilka chwil czuję się jak za dawnych czasów, kiedy byliśmy przyjaciółmi i zostawaliśmy sami w domu, bo rodzice gdzieś wyszli. Gdy tylko przychodzą Draco i  Hally, chcę im powiedzieć, aby sobie poszli, niestety nie mogę. Za dwie godziny będziemy odpowiadać na pytania Caesar'a przed całym Panem. Musimy się jakoś prezentować. Posłusznie schodzimy za stylistami do pokoi, gdzie mają się nami zająć. Po otwarciu drzwi, dziwi mnie brak ekipy przygotowawczej.
- Gdzie są dziewczyny? - pytam zdezorientowana. - Nie powinny zdzierać ze mnie kilku warstw skóry, jak przed paradą?
- Nie. - odpowiada mężczyzna, stojąc plecami do mnie. - Wystarczy makijaż i fryzura, ale to ja się tym zajmę.
- Siadaj. - ręką wskazuje krzesło stojące przed wielkim lustrem.
Ostrożnie siadam i bez jakichkolwiek niepewności poddaje się zabiegom pielęgnacyjnym.
                                                                               ***
                                          Tym razem zaczynają od dziewcząt, dlatego za niecałą minutę wchodzę na scenę. Stoję w korytarzu wraz z innymi, póki nie podchodzi do mnie dobrze zbudowany mężczyzna w garniturze. Podaje mi dłoń i prowadzi na miejsce, skąd mam wyjść. Prowadzący powoli żegna się z Marvel'em i nagle rozlega się dźwięk przyprawiający mnie o gęsią skórkę. Dźwięk, który oznacza koniec wywiadu chłopaka z Jedynki. Serce mi przyśpiesza, ale udaję opanowaną.
- A przed nami niezwykła dziewczyna. - przedstawia mnie Caesar. - Gorącymi oklaskami powitajmy Clove Leland!
Zanim wychodzę w zasięg widoku kamer, odwracam głowę i wychwytuję uśmiech Cato. Dumnym krokiem wychodzę na scenę.
- Witaj Clove. - głos mężczyzny jest przepełniony optymizmem. - Piękna kreacja.
Mam na sobie długą czerwonawą suknię, której normalnie nigdy bym nie założyła. Wiem, jednak czemu Draco wybrał ją. Strój idealnie podkreśla moje ciało.
- Och, dziękuję. - odpowiadam z szerokim uśmiechem. - Trzeba przyznać, że Draco, mój stylista ma wyczucie stylu.
Siadamy na wielkich fotelach. Utrzymuję uśmiech na ustach.
- Jak Ci się  podobały Ci się treningi? - pyta
Czyli od razu przechodzi do konkretów. Przybieram minę pomiędzy mordercą, a miłą nastolatką.
- Były świetnie. - chwalę, a po chwili dodaję - Ta cała broń, trenerzy, którzy nam pomagali. Czułam się niemal jak w domu.
Czuję, że robię dobrze, wychwalając to co mnie spotkało w Kapitolu. Ukazuję, że fascynuje mnie to, ale pokazuję również, że nie jestem słabą dziewczyną, jak wcześniej myśleli.
- Skoro już rozmawiamy o treningach to mam jedno pytanie. - Caesar patrzy mi w oczy. - Masz już obraną taktykę na arenę?
- Och, od dawna.
- Zdradzisz nam ją? - w jego głosie słyszę wyraźną nadzieję.
- Nie mogę zdradzać szczegółów, ale możecie spodziewać się widowiska. - mówię, choć na usta cisnął mi się inne, mniej przyjemne słowa.
- Nie mamy co do tego wątpliwości. - odpowiada uprzejmie. - Mam jeszcze jedno pytanie. Jak się czułaś, gdy wylosowali Cię w dniu dożynek?
Jak się czułam? Zdradzona, przestraszona, smutna.
- Wspaniale! - mówię zamiast tego. - Było to trochę niespodziewane, ale czułam się wyśmienicie. Przecież mogę przynieść chwałę swojemu Dystryktowi. Tyle osób, które znam o tym marzy, a to ja dostałam taką szanse. Zdecydowanie czułam się zaszczycona.
Nagle rozlega się brzęczyk, a prowadzący, delikatnie chwyta moją dłoń.
- Przed państwem Clove Leland z Dystryktu Drugiego. - wykrzykuje. - Czyż nie jest cudowna?
Publiczność odpowiada mu oklaskami i wiwatami. Schodzę ze schodów i siadam na fotelu obok Marvela.
- Niezła robota. - szepcze mi do ucha.
Uśmiecham się lekko w odpowiedzi. Chcę mu odpowiedzieć, ale w tej samej chwili Cato wita się z prowadzącym. Opieram się o oparcie fotela i uważnie słucham. Zadaje nam podobne pytania, ale jedno pytanie nie daje mi spokoju. Caesar próbuje się dowiedzieć czy Caton ma dziewczynę, która czeka na niego w domu. Przez chwilę blondyn patrzy na niego, a gdy już mam usłyszeć odpowiedź, brzęczek ogłasza koniec wywiadu.
                                                                               ***
                                           Wkurzona opadam na krzesło w jadalni i walę dłonią o blat stołu na tyle mocno, że zastawa się leciutko trzęsie.
- Dziewczyna, która igra z ogniem. - warczę wkurzona.
- Katniss zrobiła z siebie idiotkę. - stwierdza Cato. - Bardziej bym się martwił tym, że wyznanie chłoptasia przysporzy nam kłopotów.
Spoglądam na niego spod zmrużonych powiek. Wiem jednak, że ma racje. Wyznanie miłości może spowodować, że więcej sponsorów skupi się na Dwunastce. Jeszcze raz walę ręką w stół. Inni biesiadnicy nie reagują na to.
- Nie ma co się denerwować. - uspokaja nas Lyme. - Zabijecie tą Dwójkę już pierwszego dnia. Ta 11 nic nie znaczy.
Podnoszę na nią wzrok. Czy aby na pewno? Przecież takiej ilości punktów nie przyznają za nic wielkiego. Trzeba się nieźle napracować. Wkurzona, ale i zamyślona wpakowuję łyżkę zupy do ust.
                                                                               ***
                                           Przyglądałam się swoim dłoniom.  Były ubrudzone krwią i błotem. Na ziemi przede mną leżał nóż. Przerażona wstałam i rozejrzałam się po wielkiej łące. Wszędzie były ciała. Przechodząc obok nich, rozpoznawałam dobrze mi znanych trybutów. Mała Rue, Glimmer, Marvel, dziewczyna z piątki o rudych włosach, para z Czwórki, Everdeen, Tresh, chłoptaś. Wszyscy mieli gdzieś wbite noże. To w serce, to w szyje lub oko. Nagle usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się przybierając postawę obronną. Nie miałam żadnej broni, a walka wręcz nie szła mi dobrze. Stanęłam twarzą w twarz z Cato. Jego twarz była w krwi sączącej się z ran. W dłoni trzymał czysty miecz.- Cato. - wyszeptałam. Chciałam podejść i przytulić się do niego, ale nie mogłam zrobić kroku. Nie mogłam ruszyć się z miejsca. Byłam jakby przyczepiona do trawy rosnącej pod moimi stopami. Nagle uniosłam głowę i zobaczyłam jak ostrze miecza zanurza się w mojej klatce piersiowej. Krzyknęłam.                                                                                ***
                                            Słysząc pukanie do drzwi mojej sypialni, usiadłam na łóżku ciężko dysząc.
- Przyjdź na śniadanie. - powiedziała Melissa stając na progu. - Chyba nie chcesz głodna trafić na arenę.
To dzisiaj. Za kilka godzin rozbrzmi gong, rozpoczynający Głodowe Igrzyska.
- Nie, nie chcę. - odpowiadam przyglądając się kobiecie. - Tylko się umyję i już będę.
Opiekunka odwraca się na pięcie i znika w korytarzu. Szybko wstaję z łoża i w drodze do łazienki zrzucam z siebie ubranie. Zimna woda budzi moje zmysłu do życia, a truskawkowy żel pod prysznic pomaga mi się pożegnać z tą sypialnią. Puszysty ręcznik skutecznie pozbywa się kropel wody. W samej bieliźnie idę do szafy. Wybieram pierwsze jeansy na jakie natrafiam i ciemnozieloną bluzkę. W końcu później i tak mnie przebiorą. Przynajmniej tak sądzę. stojąc w drzwiach ostatni raz przyglądam się w pokoju, w którym spędziłam ostatnie cztery noce. Z cichym westchnieniem idę do jadalni. przez cały posiłek nikt się nie odzywa. Możliwe, że płatki czekoladowe są moim ostatnim porządnym posiłkiem, dlatego delektuję się każdym kęsem.
                                                                               ***
                                             Stoję przed kapsułą. Zamykam na chwilę oczy i się nie ruszam, póki damski głos nie informuje mnie, że pozostało 10 sekund. Robię krok i odwracam się w stronę Draco. Szklane ściany więzienia zamykają się, a stylista posyła mi krzepiący uśmiech. Przybieram twarz morderczyni, która nie może doczekać się swojej pierwszej ofiary. Nagle nastaje ciemność, a ja czuję jak wznoszę się do góry. Do moich oczu dociera lekkie światło. Pozostało mi 60 sekund.
________________________________________________
Musze przyznać, że o jeden dzień się spóźniłam, ale mimo choroby nie mam wolnego,  a napisanie tego mi trochę zajęło. Możecie podziękować dzieciakom, które hałasowały mi pod oknem przez całe dnie i zachęciły mnie do wcielenia się w Clove (miałam zamiar urwać im łby, ale to inna historia).Chcę też podziękować mamie, która sama zamykała mnie w pokoju z komputerem na biurku i przynosiła mi hektolitry herbaty z miodem. Jak obiecałam jest 20 rozdział i wpuszczam ich na arenę, choć sądzę, że myśleliście o czymś innym :p Nie przedłużam :) Mam tylko nadzieję, że się podobał rozdział.
A..Clove z opowiadania przesyła Wam myśl, która jest podpowiedzią do tego co będzie się działo. Oto ona: "That should be me"

środa, 21 sierpnia 2013

Rozdział 19

                                     Do obowiązkowych ćwiczeń należały noże, włócznie i jakieś małpie urządzenie, mające na celu wyćwiczenie mięśni rąk. Za każdym razem w kolejce zajmowaliśmy pierwsze miejsca. Zawsze w tej samej kolejności: Glimmer, Marvel, ja i Cato. Za główne cele postawiłam sobie wzbudzenie w przeciwnikach strachu, ale i sprawdzeniu kto się nadaje. Błyskotka dość dobrze sobie radziła z nożami, przynajmniej jeśli można tak nazwać trafiania do manekina. Bardziej zaskoczył mnie jej towarzysz z dystryktu. Moje wstępne wrażenie o jego głupocie, było błędne. W sumie ma niezłe poczucie humoru i świetnie posługuje się włócznią. Zresztą zauważyłam, że jego obecność u mojego boku denerwuje Cato, a to było mi potrzebne. Kiedy tylko postanowimy podejść do stanowiska z mieczami, aby blondyn pokazał co potrafi, przez przypadek potrącam Glimmer.
- Ej. - piszczy
Odwracam się do niej z wyższością w oczach.
- Ups. Przepraszam. - drwię z niej poprzez każdą wypowiedzianą literę. - Nie wiedziałam, że trzeba się z Tobą obchodzić jak z jajkiem. - milknę na chwilę i lustruję ja wzrokiem, po czym dodaje - w sumie wyglądasz do niego podobnie z tą pyzatą gębką i pustym łbem.
Dziewczyna czerwienieje ze wściekłości.
- Uważaj albo... - wypuszcza słowa niczym strzałki przesączone jadem.
- Albo co? - pytam z politowaniem.
Widzę w jej oczach, że nienawidzi mnie równie mocno co ja jej. Nagle zaczyna mnie ciekawić co byśmy zrobiły, gdyby organizatorzy zamknęli na arenie tylko naszą dwójką i dochodzę do wniosku, że byłby niezły ubaw. Zwłaszcza przy wyrywaniu jej tych blond kudłów.
- Albo obedrę cię ze skóry zanim w ogóle zejdziesz z tarczy.
Na te słowa wybucham gromkim śmiechem, nie przejmując się spojrzeniami rzucanymi ze strony innych obecnych na sali. Mam też gdzieś, że moja postawa niepokoi Cato, Marvel'a oraz Strażników Pokoju, którzy bacznie obserwują mój każdy ruch.
- Najpierw będziesz musiała uniknąć mojego noża. - szepczę prosto w jej twarz i odchodzę z dala od niej.
                                                                               ***
                                      Gdy tylko rozbrzmiewa gong oznajmujący nam porę obiadu, łapię Marvel'a za ramię i kieruję się w stronę stołówki. Wszyscy trybuci wspólnie jedzą posiłek w białej, sterylnej jadalni. Jedyny kolor to stoły zrobione z jasnego drewna. Całą czwórką zasiadamy do największego, stojącego na środku pomieszczenia. Zanim udaje nam się cokolwiek powiedzieć, awoksy przynoszą obficie zastawione tace. Kurczak w złocistej panierce, sałatka warzywna z mnóstwem tłustego majonezu, świeże bułki, koktajle, soki, woda i świeże owoce z pewnością prosto z Jedenastego Dystryktu sprawiają, że mam ochotę spróbować wszystkiego po trochu. Wiem jednak, ze nie mogę się przejadać. Zbyt nasączone tłuszczem potrawy spowodują dyskomfort, który pod żadnym stopniem nie pomoże mi w treningu. W końcu decyduję się na kawałek piersi z kurczaka i koktajl bananowy. Mięso delikatnie rozchodzi się na kawałki pod wpływam moich zębów, a napój napełnia mnie nową energią.
- Powinniśmy pomyśleć nad sojuszem z chłopakiem z Jedenastki. - wygłasza swoje przemyślenia Marvel. - Jest silny i dobrze byłoby go mieć za przeciwnika.
- Ale Cashmere... - zaczyna Glimmer.
- Ale Cashmere, ale Cashmere. - zaczyna ją przedrzeźniać chłopak, czym zdecydowanie u mnie punktuje. - Nie musimy nam wszystkiego dyktować, zresztą nie widziała go podczas treningu.
Przez chwile skupiam się tylko nad podejściem siedemnastolatka względem jego partnerki z dystryktu. Sądziłam, że będzie w nią bezgranicznie zauroczony, jakże miłym uczuciem jest dowiedzieć się, że myliłam się względem niego. Dopiero po chwili dociera do mnie co powiedział. Miał racje. Tresh, czarnoskóry nastolatek o umięśnionej sylwetce zdecydowanie nie jest osobą, która chciałabym mieć za wroga.
- On ma rację. - mówię.
Cato patrzy mi w oczy, ale nic nie mówi.
- Nie sądzicie, że w tym roku będzie prosto wyeliminować pozostałych? - zmienia temat.
Atmosfera przy stoliku zmienia się i przez następną godzinę wysłuchujemy różnych żartów i cho chwilę wybuchamy śmiechem, jednak coś mnie niepokoi...czemu blondyn zmienił temat? Czyżby się czegoś bał? A może po prostu  nie chce przyznać innym racji?
                                                                               ***
                                       Reszta treningu zmienia się w rutynę, Cato i Glimmer spędzają większość czasu pobierając nauki w obchodzeniu się z trójzębem, a ja uczę się od Marvela jak porządnie rzucać włócznią. Później zmieniamy stanowisko, przechodząc do rozpoznawania roślin. Nawet nie zauważam jak dzień minął końca, a ja i Cato szliśmy korytarzem do wind. Nie mogliśmy wracać z trybutami z innych dystryków, więc między mną, a chłopakiem panowała cisza.
- Dlaczego się z nim we wszystkim zgadzasz? - chłopak się zatrzymuje, a ja idę dalej, póki nie łapie mnie za rękę. - Pytam się dlaczego.
Patrzę w jego błękitne oczy, w których widać milion uczuć.
- Bo często ma racje. - zauważam - Gdybyś nie był tak zafascynowany tą pustą blondyną zauważyłbyś to.
Przez chwilę patrzymy na siebie. Kiedy chłopak nie wypowiada żadnych słów, odwracam się na pięcie i idę w stronę windy. (Proponuję piosenkę :)) Nagle na moich ramionach zaciskają się mocne dłonie, które odwracają mnie w jego stronę. Moje usta zastygają w pocałunku. Bezwładne dotąd dłonie wplątują się w jego włosy. Robimy kilka kroków, aż moje plecy dotykają lodowatej ściany.Nie zwracam na to zbytniej uwagi, gdyż moją uwagę skupiają zęby Cato delikatnie zaciśnięte na mojej wardze. Posłusznie rozchylam wargi, pozwalając naszym językom połączyć się w delikatny tańcu. Podniósł mnie za biodra, umożliwiając mi oplecenie jego klatki nogami. Oderwaliśmy się od siebie, a wtedy spojrzałam w jego oczy. Jego piękne, błękitne oczy głębokie jak jezioro, w którym marzyłam się zatopić. Już po sekundzie nasze ciała ponownie się połączyły, a jego zęby zaczęły drażnić moje ucho. Zachichotałam, mimo że prawie nigdy mi się to nie zdarzało. Jego usta przeniosły się na moją szyję, tym samym powodując dreszcze na moim ciele. Moje dłonie zaczęły badać szczegóły jego klatki piersiowej. Skubnęłam palcami skrawek koszulki, a on oderwał swoje usta i zdjął pośpiesznie podkoszulek. Położyłam dłoń na jego gołej piersi i jeszcze mocniej ścisnęłam go nogami, aby jak najbardziej zmniejszyć odległość między nami. Opieram głowę o jego czoło i zaciskam powieki. Tak bardzo chciałabym zatrzymać czas i na zawsze pozostać tak jak teraz. Bezpieczna w jego ramionach.
- Dlaczego całujesz się z Glimmer? - pytam szczerze.
Jego dłonie łaskoczą moją skórę pod koszulką.
- Bo sam siebie oszukuję. - jego oczy wpatrują się we mnie ze smutkiem. - Bo chcę, abyś wróciła do domu.
Między nami znów panuje cisza zakłócana jedynie przez nasze oddechy. Nagle słyszymy kroki na korytarzu. Odrywamy się od siebie i doprowadzamy szybko do porządku. Z utęsknieniem przyglądam się jak kawałek materiały zasłania skórę chłopaka. Nagle zza zakrętu wychodzi Melissa. Na nasz widok na jej twarzy pojawia się szeroki uśmiech.
- Szukałam Was. - mówi z zadowoleniem. - Zaraz zaczyna się kolacja.
                                                                               ***
                                       Następny dzień pamiętam jak przez mglę. Przez cały dzień trenowaliśmy to co umiem najbardziej i staraliśmy się zawiązać sojusz z Tresh'em, niestety bezskutecznie. Podczas posiłku zasiedliśmy tak jak pierwszego dnia. Ani ja, ani Cato nawet nie wspominaliśmy o tym co się wtedy wydarzyło. Jego zachowanie względem blondynki nadal mnie irytowało, więc zdecydowałam się więcej czasu spędzać w towarzystwie Marvel'a. Tym razem wiedziałam, że Caton wie o wszystkim. O tym, że nie darze bruneta żadnych szczególnym uczuciem, tak samo jak on Błyskotki. Przez jeden dzień udało mi się nauczyć dość dobrze rzucać włócznią i posługiwać łukiem, choć i tak wolałam swoje zaufane noże. Nawet nie wyobrażałam sobie, że tak szybko przyzwyczaję się do  życia w Ośrodku i kompletnie zapomnę o arenie. Zatraciłam się w treningu, ale to tylko utwierdziło mnie w postanowieniu, że wygram. Wygram i zabiję Glimmer.
___________________________________________________________________
Z góry przepraszam Was za długość i przewidywalność akcji, ale po jednym pławieniu koni, zachorowałam, a gorączka zdecydowanie nie idzie w parze z jakąś wielką weną. Mam nadzieję, że Was zbytnio nie zawiodłam. Mam do Was tylko dwa pytanka:
1. Czy ktoś zna się na robieniu szablonów? Bo zamówiłam jeden, ale dziewczyna uznała, że tego nie wykona, bo nie jest przekonana do kolorow...
i 2. Znacie jakieś dobre ocenialnie?
Wynagrodzę rozdziałem :p

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Rozdział 18

Rozdział dedykuje Megan Finch-Fletchley.. spokojnie nie porzucę bloga, póki żyję i mam pomysły :)

                                    Filary delikatnie podpierają sufit po jego obu stronach., nadając tym samym elegancji naszemu apartamentowi. Ulokowali nas jak zwykle na drugim piętrze, ale tym razem przyjmowanie gości nie było dozwolone. Dzięki temu odczułam ulgę, gdyż wystarczy mi konieczność widywania Glimmer na treningach, które zajmują całe dnie. Cudem będzie wytrzymanie tego. Stawiam delikatne kroki na marmurowej posadzce. Hol naszego piętra przypomina mi dom pogrzebowy., którego zakamarki udało mi się  dobrze poznać, wybierając trumnę dla mamy. Utrzymany w odcieniach bieli, czerni i różnego natężenia szarości, nie został ozdobiony żadnym obrazem, rzeźbą czy rośliną. Idąc przez niego, ciarki przechodziły po skórze. Dobrze, że przynajmniej mój pokój utrzymany w fiolecie, nie przywoływał złych wspomnień. Leżąc na puszystym dywanie nie przejmowałam się tym, że nadal mam na sobie strój z parady. Zamiast tego myślałam o ptakach. Od poranka w dniu dożynek, nie słyszałam radosnego świergotu. Czyżby w Kapitolu nie było żadnych zwierząt, oprócz koni i dziwacznie zmodyfikowanych czworonogów? Zamknęłam na chwilę oczy, próbując przypomnieć sobie, co mam teraz zrobić. A no tak. Zanim zniknęłam za drewnianymi drzwiami, Melissa poinformowała wszystkich o kolacji, która miała się odbyć o 20.00. Na posiłku mieli się stawić także styliści. Przekręciłam głowę na bok i spod zmrużonych powiek, rzuciłam spojrzenie na srebrzysty zegar. Jego tarcza i czarne wskazówki informowały mnie, że zostało mi zaledwie 10  minut. Westchnęłam.
                                                                               ***
                                     Zasiadłam do stołu jako jedna z pierwszych. Krzesła zajmowali jedynie styliści i Melissa. Gdy pojawiłam się w jadalni wszyscy z uśmiechami powitali mnie.
- Piękny strój. - skomplementował Diego z chytrym uśmieszkiem.
Spuściłam wzrok na przygotowany przez niego komplet. Sukienka sięgała do połowy ud, a jej jasnoróżowy odcień podkreślił, że potrafię być piękna. Moje nogi natomiast zdobiły białe szpilki. Wyglądałam dość znośnie.
- Dziękuję. - odpowiedziałam z uśmiechem.
Odsunęłam sobie jedno z ręcznie rzeźbionych krzeseł i zasiadłam do posiłku, uważając, by nie pognieść ubrania. Awoks z kruczoczarnymi włosami podszedł do mnie i bez używania słów, zaproponował sok pomarańczowy. Kiwnęłam głową. Wiedziałam, że nie można się do nich odzywać, gdyż w jakiś sposób zdradzili Panem.
- Gdzie Cato i Lyme? - zaciekawiona spojrzałam na opiekunkę.
Zanim zdążyła odpowiedzieć zza moich pleców dobiegł męski głos.
- Tutaj.
Odwróciłam lekko głowę, aby kontem oka zauważyć chłopaka i mentorkę powoli podchodzących do stołu.
                                                                               ***
                                      Podczas posiłku styliści oraz Melissa  zachwalali potrawy, jakby od tego zależało ich życie. Mnie interesowała tylko jedna rzecz. Treningi. Zastanawiałam się czego oczekuje od nas nasza ekipa. Jednak im bliżej końca posiłku, tym większe miałam wrażenie, że nikt nie wypowie się na ten temat.
- A co z jutrem? - spytałam zniecierpliwiona.
Nikt nawet na mnie nie spojrzał.
- A co ma być? - głos Lyme przerwał ciszę. - To chyba oczywiste co będzie Waszym priorytetem na treningach.
- Mamy zdobyć sojuszników. - zaczął wyliczać Cato. - I trenować.
Podniosłam oczy do góry. Tak oczywiste rzeczy wiedział każdy, nawet osoby nie biorące udział w grze.Chłopak zdecydowanie próbował mnie zirytować  i póki co świetnie mu szło.
- Ale mi chodzi czy macie coś albo kogoś konkretnego na myśli... - wytłumaczyłam ze stoickim spokojem.
Nagle Lyme podsunęła mi pod nos kilka zdjęć. Fotografie przedstawiały Cato, Marvela i Błyskotkę.
- Zwykle bierzemy jeszcze Czwórkę... - dziwię się. - To już norma...
Mentorka odchrząkuje cicho, a Draco i Hally, stylistka Catona spoglądają na siebie.
- Czyżbyś nie zwróciła uwagi na tegorocznych "poławiaczy"? - pyta kobieta, a następnie dodaje - To łamagi. Do niczego się Wam nie przydadzą.
Ma racje, nawet nie zwróciłam zbytniej uwagi na Czwarty Dystrykt. Przy stole zapada cisza, póki nie wnoszą deseru, który wywołuje zachwyt u trójki kapitolińczyków. Wygląd tortu, jednak nijak ma się do smaku. Już po jednym gryzie mam dość. Jest zbyt słodki. Użyli zdecydowanie zbyt dużo czekolady. Odkładam więc sztućce na bok i przyglądam się swoim dłoniom, póki nie dociera do mnie głos Melissy.
- Zaraz zaczyna się relacja z przejazdu! - jej głos jest radosny, jednak można w nim wyczuć nutkę niepewności. - Kto chce obejrzeć?
Z niedowierzaniem spoglądam na nią. Mamy to jeszcze raz oglądać? I zobaczyć jak Dwunastka odbiera nam całą chwałę? Nic z tego. Wszyscy wstajemy od stołu. Większość grupy kieruje się w stronę bogato ozdobionego salonu. Wielki pokój w barwach wiosny, sąsiaduje z jadalnią. Jest jednym z 5 pomieszczeń, w których znajduje się telewizor. Odłączam się od nich i idę w stronę swojej sypialni.
- Nie oglądasz z nami? - pyta Draco z typowym dla siebie i każdego mieszkańca Kapitolu, akcentem.
W odpowiedzi tylko podnoszę do góry brwi i odwracam się na pięcie.
                                                                               ***
                                       Słyszę pukanie do drzwi, ale zanim udaje mi się cokolwiek powiedzieć, blondyn już wchodzi do pokoju.
- To ja rozprawie się z dziewczyną, która igra z ogniem. - jego głos jest spokojny, ale napełniony pewnością siebie.
Nie rozumiem o kogo mu chodzi, więc przekrzywiam lekko głowę na bok i wpatruje się w niego. Chwilę zajmuje mu domyślenie się o co mi chodzi.
- Everdeen. - tłumaczy podchodząc do mojego łóżka i sadowiąc się obok. - Mam zamiar ją torturować ile będzie się dało.
- O ile przez przypadek nie zabiję jej nożem. - mówię z uśmiechem.
Chłopak klepie mnie kilka razy po udzie.
- Celuj w klatkę, ale nie w serce. - rozkazuje.
Strząsam jego dłoń z mojego ciała, ale on ponownie ją tam umieszcza. W jego oczach widzę ogniki. Na ten widok prycham i jeszcze bardziej zagłębiam się w miękki materac. Cato wstaje i przy okazji bawi się cienkim ramiączkiem koszulki, w której zdecydowałam się spać
- Bądź miła, a może pozwolę Ci wykończyć Glimmer pierwszego dnia. - z tymi słowami wychodzi.
Czy mówił prawdę? Jasne, że nie, ale... on rzadko kłamie. Mój umysł rozdziera niepewność. Zmęczona kładę głowę na wielkiej, puchatej poduszce.
                                                                               ***
                                         Śniadanie nie różni się niczym od innych, które spotkały mnie od losowania. Nie dziwię się więc, że pamiętam je jak przez mgłę. Zjeżdżając windą przygotowuję się na to co mnie czeka. Za chwilę spotkam wszystkich trybutów, ale tylko z Jedynką będę rozmawiała. Gdy winda się zatrzymuje, przywołuję na twarz minę młodej morderczyni. Na salę przybywamy jako jedni z ostatnich. Z tego co udaje mi się zauważyć, brakuje tylko Dwunastki. Dziwi mnie to, że wszyscy mamy podobne stroje, różniące się tylko naszytymi cyframi. Jednak po chwili moją uwagę przykuwa ogromna sala. Niemal taka sama jak w Akademii, z tą różnicą, że tutaj jest więcej Strażników Pokoju i "instruktorów", którym mamy dawać wycisk. Jeszcze jedna istotna rzecz różni ją od tej tak dobrze mi znanej w szkole. Na balkonie, umieszczonym na przeciwległej do windy ścianie, zasiedli organizatorzy. Główny organizator Igrzysk, Seneca Crane, zajmuje fotel najbardziej z przodu. Lustruje wszystkich uważnie. Podchodzimy do naszych sojuszników. Kiwamy do siebie głowami i stajemy w równych odstępach. Gdy w końcu przychodzi Everdeen i chłoptaś, Atala, główna trenerka sprawdza listę obecności i objaśnia zasady. Ogólnie chodzi o to, aby nie wdawać się w walki z innymi trybutami oraz koniecznie musimy wykonać kilka podstawowych ćwiczeń. Po skończonym wykładzie daje nam kilka minut na zapoznanie się z salą. Oczywiście wraz z Cato, Glimmer i Marvelem, odbywam tą podróż.
___________________________________________________________________
Długo czekaliście, ale miałam małe załamanie nerwowe...w końcu jest nowy rozdział historii Clove! Obiecuję, że zrobię wszystko, aby w 20 rozdziale wpuścić ich na arenę. Wyjeżdżam teraz do babci, gdzie będzie internet i zero osób w moim wieku, więc następny rozdział powinien być długi :d Zdradzę Wam tylko, że Marvel okaże się inny, niż część z Was się spodziewa :) Ciekawi o co chodzi?

piątek, 9 sierpnia 2013

Rozdział 17

                                    Stałam w ciemnym zaułku. Jedynie srebrzysta poświata księżyca, pozwalała mi dojrzeć co znajduje się wokół mnie. Dwa identyczne budynki, zakończone identycznymi dachami z identycznymi drzwiami po obu stronach. Powoli podeszłam do jednych z nich. Nagle otworzyły się, jakby budynek sam chciał mnie zaprosić do środka. Powoli postawiłam bosą stopę na podłodze. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak cholernie zimne było powietrze otaczające mnie ze wszystkich stron. Druga noga podążyła za pierwszą. Gdy tylko znalazłam się w środku, drzwi zatrzasnęły się, a żarówka zatrzeszczała i zapaliła się. Szybkim ruchem obróciłam się wokół własnej osi. W pomieszczeniu nie było nic, oprócz śnieżnobiałych ścian i wielkiego telewizora, który jakby zdając sobie sprawę, że na niego patrzę, włączył się. Na ekranie ukazała mi się drobna postać z ciemnymi włosami związanymi w kucyk. Pod jej nogami leżało ciało. Kamera dała przybliżenie na ofiarę tajemniczej dziewczyny. Ciało należało do chłopaka, dokładniej to blondyna. Na jego klatce piersiowej, dokładnie w miejscu serca była dziura. Dopiero teraz zauważyłam twarz młodego mężczyzny. To był Cato. Moje serce zatrzymało się  na chwilę, a oczy wypełniły łzami. Nagle z głośników dobiegł mnie dobrze mi znany głos, Claudiusa Templesmitha.
- Mam zaszczyt zaprezentować, zwyciężczynie 74 Głodowych Igrzysk, Clove Leland z Dystryktu Drugiego. - ogłosił.
Dopiero teraz pokazali dziewczynę z przodu. Na jej twarzy gościł szyderczy uśmieszek, ubranie, które nosiła było całe zakrwawione. Instynktownie mój wzrok padł na jej dłonie. Krzyknęłam. Jej palce zaciskały się na sercu. Na sercu Catona. Nie mogłam w to uwierzyć. Nie mogłam uwierzyć, że go zabiłam. Chłopaka, którego kochałam i który tyle razy poprawiał mi humor.
                                    Ze snu wyrwał mnie czyjś dotyk. Momentalnie otworzyłam oczy. Nade mną stała Lyme w całej okazałości. Jej wzrok nie wyrażał nic, zresztą jak zwykle.
- Powinnaś być na śniadaniu już od pięciu minut. - poinformowała mnie.
Zaskoczona spojrzałam na zegarek. Według jego smukłych wskazówek wybiła 7.35. Energicznie odrzuciłam ze swojego ciała ciepłą kołdrę. Wieczorem położyłam się w ubraniu, więc na początku nie widziałam sensu przebierania się na jeden durny posiłek, ale wtedy przypomniałam sobie, że dzisiaj parada trybutów. Potrzebowałam sponsorów, więc nie mogłam wyglądać byle jak, a nie miałam pojęcia ile miałabym czasu po posiłku. Dlatego szybkim krokiem podeszłam do szafy i wyjęłam pierwszą lepszą sukienkę i pasujące do niej obuwie. Nie zwracając uwagi na nadal będącą w pokoju Lyme, zamknęłam się w łazience. Nastawiłam wodę, a następnie wyskoczyłam z tego w co byłam ubrana. Nawet nie przejmowałam się temperaturą wody, tylko szybko wymyłam się słodko pachnącym truskawkowym żelem. Zabiegi pielęgnacyjne nie trwały długo, zresztą jak zwykle. Nim się obejrzałam, już byłam czysta. Puszysty ręcznik pozbył się każdej kropli z mojego ciała. Uznałam, że smarowanie się balsamem nie ma sensu, skoro trafię w ręce ekipy przygotowawczej, której zadaniem będzie dokładne zajęcie się moim ciałem. Chwyciłam za granatową sukienką. Wciągnęłam ją przez głowę. Był obcisła do pasa, natomiast dalej rozszerzała się, układając się w delikatne fale. Wygładziłam materiał, następnie wsadziłam stopy w równie ciemne buty. Zapięłam zamki przy kostkach. Wyprostowałam się dumnie. Wyglądałam wystarczająco dobrze, aby zaczarować publiczność. Zgasiłam za sobą światło i zamknęłam drzwi. Rozejrzałam się po sypialni. Nie było śladu po mentorce. Pewnie dołączyła do zebranych przy stole. Ja też miałam taki zamiar, ale najpierw musiałam dobrać biżuterię. Stanęłam przed szafą i przeciągnęłam lekko dłonią po dolnej szufladzie. Pod wpływam moje dotyku wysunęła się, ukazując zbiorowisko bogato wyglądającej biżuterii. Od srebra, poprzez złoto po bransoletki pełne kosztownych kamieni, które wydobywają w pierwszym dystrykcie. Postawiłam na tradycję, dlatego wyjęłam srebrne, wiszące kolczyki oraz naszyjnik z bransoletką do kompletu. Idąc w kierunku jadalni założyłam ozdoby. Przy stole już siedzieli moi współmieszkańcy. Dosiadłam się do nich bez słowa. Biesiadnicy nawet nie zaszczycili mnie słowem powitania. Szybkim ruchem chwyciłam za kromki chleba, które posmarowałam dokładnie masłem. Dodatkowo na każdy kawałek pieczywa położyłam plaster żółtego sera i warstwę sosu ziołowo-czosnkowego. Odgryzając pierwszy kęs rzuciłam spojrzenie na Mellise, która próbowała zwrócić naszą uwagę.
- Za 10 minut spotykamy się pod windą. - to były jedyne słowa, które padły z jej ust, zanim odeszła od stołu.
                                                                               ***
                                    Przyglądałam się swojemu odbiciu w lustrze. Dragon, mój stylista uważnie przyglądał się mojej twarzy, czekając na jakąś reakcje. Złota zbroja, inspirowana starożytnymi gladiatorami, w którą mnie wystroił dodawała mi urok, a w połączeniu z delikatnym makijażem i spojrzeniem mordercy, stawała się idealnym strojem dla reprezentantki Drugiego Dystryktu, ale... No właśnie... zawsze musi być jakieś "ale". Jeśli miałam być ze sobą szczera, sądziłam, że po tylugodzinnym męczeniu się z ekipą przygotowawczą, zobaczę coś więcej.Te kilka godzin z Ariel, Costagne i Dru nie było świetnym sposobem na spędzanie dnia. Zwłaszcza jeśli trzeba wysłuchiwać informacji na temat nowych plotek i imprez. Z tego wszystkiego wyniknął tylko jeden plus. Dowiedziałam się co mówią o tegorocznych trybutach. Nie było to może zbyt pomocne, ale przynajmniej miałam pojęcie czego wymaga od nas publiczność. Chcieli bezlitosnych morderców? Proszę bardzo. Chcą krwi? Nie ma sprawy. To mogę im zapewnić.
                                                                                ***
                                      Gdy tylko wyszłam z windy, zauważyłam Catona stojącego obok rydwanu. Miał strój podobny do mnie, co jest na Igrzyskach oczywiste. Para z jednego dystryktu jest zawsze ubrana tak samo. Powolnym tempem skierowałam się do naszego stanowiska. Na każdym kroku przyglądałam się zebranym w stajni ludziom. Głównie tłoczyli się tu styliści, ale udało mi się wypatrzeć kilku trybutów. Do ich grona należała Jedynka ubrana w dziwaczną różową suknię, sięgającą ziemi. Wyglądała jak zjawa pozbawiona stylu. Kompletnie nie trafiony pomysł...ale może to się podoba mieszkańcom stolicy.
- Za minutę zaczynamy paradę. - po stajni rozniósł się głos jakiejś kobiety.
Zatrzymałam się przy karych koniach ciągnących nasz rydwan. Głaskałam je po ciepłych i niezwykle miękkich chrapach. Tylko kilka razy miałam styczność z tymi pięknymi zwierzętami. Lubiłam je za dumę, która przepełnia ich ciała na każdym kroku.
- Pamiętajcie, aby pokazać, że jesteście godni zwycięstwa. - doradziła nam stylistka Cato. - W końcu jesteście mordercami!
Gdyby tylko wiedziała jakie sekrety kryje moje serce. Gdyby wiedziała, że tak naprawdę nie chcę trafić na arenę. Jednak nie mogę zawieść rodziny, nie splamię jej honoru. Nigdy na to nie pozwolę.
- 30 sekund. - ponownie rozległ się kobiecy głos.
Jakby na zawołanie i ja i blondyn wsiedliśmy na rydwan. Jedynka już stała przed wejściem. Dwóch pracowników podprowadziło konie za blondynę i jej towarzysza. Oboje na chwilę odwrócili się i kiwnęli do nas głowami na powitanie. Zrobiliśmy to samo. W końcu mają być naszymi sojusznikami i póki nie trafimy na arenę, nie mogę im zrobić krzywdy. Nie skrzywdzę ich póki nie będę miała ku temu powodu... czyli w przypadku Błyskotki nie sądzę, aby przeżyła dłużej, niż jedną noc. Ich uwagę odwróciły otwierające się wrota. Koła powozu powoli ruszyły do przodu. Okrzyki uwielbienia niosły się po całej ulicy i otaczały mnie niczym powietrze. Podniosłam dłoń jak to kiedyś robił Juliusz Cezar. Tym gestem chciałam ich pozdrowić, ale również pokazać, że Igrzyska zależą w pewnym stopniu ode mnie. Wszystko układało się świetnie. Na telebimach pokazywali głównie nas i parę z Jedynki. Jednak los zdecydował, że musi nam zatruć życie. W momencie, gdy ukazał się rydwan z Dwunastego Dystryktu, ludzie zaczęli wykrzykiwać tylko jedno imię. Zupełnie zapomnieli o innych trybutach. Ich uwaga skupiała się jedynie na Katniss i Peecie. Poczułam jak złość ogarnia moje ciało i umysł. Zabrali mi okazję do zdobycia sponsorów. Znienawidziłam ich. Już wiem, kto może konkurować z Glimmer o miejsce najbardziej wkurzającego trybuta. Mimo gniewu musiałam przyznać, że ich stroje były imponujące. Na chwilę spojrzałam na Cato. Jego mięśnie były napięte, a dłoń, która swobodnie zwisała przy ciele była zaciśnięta w pięść. Był wściekły, ale robił dobrą minę do złej gry.
                                                                                ***
                                     Nie słuchałam przemówienia Snow'a, zamiast tego rzucałam spojrzenia na Everdeen i Mellark'a. Zniszczyli cały przejazd. Cały! To my mieliśmy być w centrum uwagi, a nie oni. Nagle koła rydwanu znowu ruszyły, a ja odwróciłam głowę w stronę Ośrodka Szkoleniowego, gdzie będziemy mieszkać przez najbliższe cztery dni. Gdy powóz się zatrzymał, zeskoczyłam z niego. Styliści i Mellisa byli zachwyceni naszą postawą. Lyme natomiast nie mówiła nic, tylko patrzyła na nas. Kątem oka zauważyłam, że Cato przygląda się Dwunastce.
___________________________________________________________________
Łał!! Nowy rozdział! Myślałam nad nim kilka dni, a pisałam dwa :p Postanowiłam, że trochę przyśpieszę akcje, więc będą przeskoki jak w tym rozdziale, a notki będą dłuższe...
A teraz szczerze...co tym razem jest dobrze, a co nie?