Dres idealnie do niego pasuje. Podkoszulek delikatnie opina jego klatkę piersiową. Na pierwszy rzut oka widać, że chłopak dużo czasu poświęca na treningu
-Gotowa?-pyta.
Spoglądam na niego spode łba. Chłopak śmieje się na ten widok. Bez słowa zamykam drzwi i dołączam do Cato, który idzie już do Akademii.
-Zwolnij trochę, towarzyszu.- mówię-mamy jeszcze czas.
-Jak chcesz.
Przyglądam mu się przez chwilę. Jego niebieskie oczy przyglądają się drodze, jakby ta miała zaraz ucie. Usta zacisnął wrogo. Ciekawe czemu, przecież jeszcze chwilę temu,stał uśmiechnięty na progu moich drzwi, a teraz taka zmiana?
-Co się stało?-walę prosto z mostu.
-Nic.-odpowiada, spoglądając na mnie kącikami oczu.Zaciska ręce w pięści.-Czemu miałoby się coś dziać?
-Czemu?-pytam, zdziwiona jego reakcją.-Najpierw się uśmiechasz, a potem...
A potem co...-mówi przez zaciśnięte zęby
Zauważam, że kilka osób przygląda nam się ukradkiem. W sumie takie rzeczy to normalka. Może i Dwójka to dystrykt, który ma największe fory u Kapitolu, jednak kłótnie są tu częstsze niż gdziekolwiek. Tak przynajmniej sądzę.
-Potem stajesz się dawnym Catonem!-wybucham- Mam dość twoich wybuchów.
Chłopak zatrzymuje się w pół kroku. Odwraca do mnie na pięcie. Podchodzi. Muszę podnieś lekko głowę, aby spojrzeć mu w oczy. Jest ode mnie wyższy o głowę, co nie ułatwia mi zadania, gdy chcę mu zagrozić. To co dzieje się w następnej chwili zdumiewa mnie jeszcze bardziej niż jego wcześniejsze zachowanie. Chłopak chwyta mnie za rękę i prowadzi do jednej z uliczek. Przyciska mnie do ściany, a w następnej chwili czuję jego usta na swoich. Smakują jak cynamon z delikatną jabłkową nutą. Przez chwilę stoję skołowana. Jednak później oddaję pocałunek, który staje się coraz bardziej namiętny. Ciało chłopaka łączy się z moim. Jego ręce odbywają wędrówkę po zakamarkach mojego ciała. Cato odchyla lekko głowę...i w następnej sekundzie mnie puszcza. Patrzę na niego otępiała.
-Nie się tutaj nie działo.-mówi rzeczowym głosem, a jego słowa bolą jakby ktoś wbijał mi ostrza noży w plecy.-Chodź, idziemy do Akademii, za 10 minut zaczyna się spotkanie.
Patrzę na niego, próbując odczytać coś z jego twarzy. Jednak chłopak wygląda jak zwykle, jakby nic się nie stało.
-My co?-pytam wstrząśnięta.
-Idziemy do Akademii-odpowiada Cato spokojnie. Najwyraźniej nerwy go już opuściły.
Kręcę głową, lecz wychodzę na główną ulicę. Najpierw mnie całuje, aż dech w piersiach zapiera, a następnie udaje, że nic się nie stało. Nie poznaję go. Zresztą nie po raz pierwszy. Zwykle traktował mnie jak przyjaciółkę, którą trzeba chronić i uczyć. Nawet nie zauważam, kiedy dochodzimy do palcu przed szkołą.
____________________________________________________________________________
Moje wypociny :p Nie wiem czy się podoba, ale mam nadzieję, że tak :)
środa, 30 stycznia 2013
wtorek, 29 stycznia 2013
Rozdział 1
Obudził mnie odgłos muzyki dobiegający zza okna. Świergot ptaków był radosny, jak zawsze. Chciałabym być taki ptakiem. Wolnym, niepodlegającym zasadom i rozkazom, a przede wszystkim mającym gdzieś moją rodzinę. Rodzina. Słowo, które od kilku lat kojarzy mi się tylko ze wspomnieniami.
-Clove, śniadanie!-słyszę krzyk macochy.
-Już idę!-odkrzykuję
Zrzucam z siebie kołdrę i pozwalam promieniom słońca, przebijającym się przez brudne okno, ogrzać moją skórę. Nasycając ciało dawką światła, spoglądam na kalendarz i nagle sobie przypominam. Dziś dożynki! Spoglądam na zegarek. Jest 9.30. Za półgodziny przyjdzie Cato, mój przyjaciel i towarzysz. Mamy iść do Akademii, na coroczne spotkanie. Szybkim krokiem podążam do łazienki, gdzie czekają na mnie ubrania. Na wieszaku wisi już przygotowana sukienka na dożynki, a obok na szafce wala się mój strój treningowy. Szybko zaciągam na siebie dres i zbiegam po schodach. Przekraczam próg pomalowanej na zielono kuchni. Przy stole siedzi mój uśmiechnięty ojciec, macocha i dwójka starszych braci, bliźniaków. Szybko chwytam grzankę, czym zyskuje krzywe spojrzenie kobiety. Nie zawracając sobie tym głowy, całuję braci w policzek, a w następnej chwili już jestem w korytarzu. Z jedzeniem w ustach, skaczę na jednej nodze, próbując założyć adidasy, które dostałam na urodziny. Chleb parzy mi język, jednak to się nie liczy. Jestem przyzwyczajona do bólu. W końcu pochodzę z Dwójki
-Drugi Dystrykt.-szepczę z uśmiechem-To się rodzisz, aby zabijać.
Zawiązując sznurowadła, zastanawiam się nad dzisiejszym dniem. Podobno powinnam się bać, ale nic z tego. Od tego jednego dnia, każdego roku, zależy czy dostaniemy szansę, za przyniesieniu honoru dla siebie, rodziny i dystryktu. Często tak się dzieje, w końcu dzieciaki z Jedynki, Dwójki i Czwórki są zawodowcami. Jesteśmy trenowani do trawienia na arenę i wygranej. Moje przemyślenia przerywa odgłos dzwonka do drzwi. Szybko je otwieram. Na progu stoi jak zwykle uśmiechnięty Cato. na jego widok moje serce przyśpiesza, a na twarz wpływa lekki rumieniec.
____________________________________________________________________________
Zdaję sobie, że tragicznie pisze, ale może komuś będzie odpowiadać...
-Clove, śniadanie!-słyszę krzyk macochy.
-Już idę!-odkrzykuję
Zrzucam z siebie kołdrę i pozwalam promieniom słońca, przebijającym się przez brudne okno, ogrzać moją skórę. Nasycając ciało dawką światła, spoglądam na kalendarz i nagle sobie przypominam. Dziś dożynki! Spoglądam na zegarek. Jest 9.30. Za półgodziny przyjdzie Cato, mój przyjaciel i towarzysz. Mamy iść do Akademii, na coroczne spotkanie. Szybkim krokiem podążam do łazienki, gdzie czekają na mnie ubrania. Na wieszaku wisi już przygotowana sukienka na dożynki, a obok na szafce wala się mój strój treningowy. Szybko zaciągam na siebie dres i zbiegam po schodach. Przekraczam próg pomalowanej na zielono kuchni. Przy stole siedzi mój uśmiechnięty ojciec, macocha i dwójka starszych braci, bliźniaków. Szybko chwytam grzankę, czym zyskuje krzywe spojrzenie kobiety. Nie zawracając sobie tym głowy, całuję braci w policzek, a w następnej chwili już jestem w korytarzu. Z jedzeniem w ustach, skaczę na jednej nodze, próbując założyć adidasy, które dostałam na urodziny. Chleb parzy mi język, jednak to się nie liczy. Jestem przyzwyczajona do bólu. W końcu pochodzę z Dwójki
-Drugi Dystrykt.-szepczę z uśmiechem-To się rodzisz, aby zabijać.
Zawiązując sznurowadła, zastanawiam się nad dzisiejszym dniem. Podobno powinnam się bać, ale nic z tego. Od tego jednego dnia, każdego roku, zależy czy dostaniemy szansę, za przyniesieniu honoru dla siebie, rodziny i dystryktu. Często tak się dzieje, w końcu dzieciaki z Jedynki, Dwójki i Czwórki są zawodowcami. Jesteśmy trenowani do trawienia na arenę i wygranej. Moje przemyślenia przerywa odgłos dzwonka do drzwi. Szybko je otwieram. Na progu stoi jak zwykle uśmiechnięty Cato. na jego widok moje serce przyśpiesza, a na twarz wpływa lekki rumieniec.
____________________________________________________________________________
Zdaję sobie, że tragicznie pisze, ale może komuś będzie odpowiadać...
Prolog
Czy życie może płatać figle?
Czy może zniszczyć wszystkie marzenia i nadzieje?
Czy twój świat może się rozpaść w jednej chwili?
Mój mógł i tak zrobił.
Czy może zniszczyć wszystkie marzenia i nadzieje?
Czy twój świat może się rozpaść w jednej chwili?
Mój mógł i tak zrobił.
Subskrybuj:
Posty (Atom)